Autor zdjęcia/źródło: Photl.com
Procedura zapłodnienia in vitro – skomplikowana, droga, o niskiej skuteczności. Przedmiot niekończącej się debaty publicznej pomiędzy jej zwolennikami a działaczami pro life i Kościołem. Każda ze stron ma wypracowane swoje własne stanowisko, od którego nie ustępuje nawet na krok.
Co mają zrobić małżeństwa, które bezskutecznie starają się o dziecko, jeśli nie chcą decydować się na in vitro? Czy istnieje alternatywa? TAK
Naprotechnologia – wyraz będący zlepkiem angielskich słów Natural Procreative Technology, oznacza naturalną metodę określania płodności (Naturalna Technologia Rozrodcza). Za prekursora naprotechnologii uchodzi prof. Thomas Hilgers z Nebraski. Rozpoczął on w 1976 roku współpracę z Uniwersytetem Creightona w Omaha, w rezultacie której opracował tzw. model creightona będący metodą obserwacji płodności pozwalającej na łatwe i rzetelne monitorowanie oraz analizowanie hormonalnych zmian w ciele kobiety w trakcie cyklu miesiączkowego. Metoda całościowo opracowana została w 1990 roku a w 2004 prof. Thomas Hilgers opublikował podręcznik (1200 stron) dla lekarzy i instruktorów o metodach naprotechnologii.
Naprotechnologii łączy w sobie najnowsze osiągnięcia z dziedziny ginekologii, laparoskopii, mikrochirurgii, diagnozowania i wykorzystywania lasera. Wszystko z wyjątkiem zapłodnienia pozaustrojowego. Jak zauważa sam twórca naprotechnologii, pracę nad nią ruszyły po wydaniu encykliki Pawła VI Humanae Vitae” niejako w odpowiedzi na słowa papieża. Z tego względu naprotechnologii przedstawiana jest jako katolicka (choć nie tylko) alternatywa dla In vitro.
Cała terapia polega na wykorzystaniu metod naturalnego planowania rodziny – metody Billingsów. Termicznej i objawowo-terminczej. Szczególnie ta pierwsza ma duże znaczenie – obserwacje śluzu z szyjki macicy i krwawień nawet kilka razy dziennie pozwalają na bardzo precyzyjne określenie przyczyn niepowodzeń w staraniach o dziecko. A to z kolei umożliwia rozpoczęcie leczenia najskuteczniejszą dla danej pary metodą.
W statystykach naprotechnologii daje ok. 52% szans na poczęcie. Przy czym szansaspada do około 30% w przypadku par po nieudanych zabiegach in vitro i wzrasta do 80% dla par, które wcześniej doświadczyły poronień nawykowych.
Na początku terapii para uczona jest modelu Creightona, czyli dokładnej obserwacji kobiecego cyklu. Ważne jest, aby obowiązek ten nie spoczywał jedynie na kobiecie, ale również na jej mężu – ona może dokonywać badań natomiast on umieszczać ich rezultat w specjalnej karcie. Prawidłowe uzupełnienie kart pozwala lekarzowi na właściwie zdiagnozowanie przyczyny niepłodności. Dochodzą do tego badania krwi, hormonów,badanie USG. Przebadany zostaje również mężczyzna – badaniem USG, a także jego nasienie.
Pozytywne efekty terapii to nie tylko ciąża. Należy pamiętać, że w przypadku zdrowych par poczęcie w naturalnym cyklu zdarza się z prawdopodobieństwem wynoszącym trochę ponad 20%. Zatem bardzo często jest to na przykład przywrócenie prawidłowego wydzielania śluzu przez organizm kobiety albo właściwego krwawienia, co w konsekwencji pozwala jej z nadzieją podchodzić do kolejnych prób poczęcia.
Czy naprotechnologii rzeczywiście jest alternatywą dla in vitro? Zdecydowanie tak. Zwłaszcza, że jest to dziedzina młoda, perspektywiczna - nie ma jeszcze wielu lekarzy specjalistów (w Polsce jest zaledwie kilku (?) naprotechnologów – lekarzy oraz instruktorów, niedługo będzie ich kilkanaście osób), wykorzystuje najnowsze zdobycze medycyny i w pełni szanuje ludzkie życie. A to przy średniej czy momentami niskiej skuteczności zapłodnienia in vitro oraz etycznych konfliktach z nim związanych jest dużą zaletą, która może skłonić ludzi do pójścia właśnie w tym kierunku.