O to, żeby nie było za wesoło, a jesienny dzień zbyt jasny, postarał się niegdyś sam pan Benjamin Franklin. Na szczęście (lub nieszczęście) potraktowano jego pomysł jako żart i dopiero sto kilkadziesiąt lat później pomysł wprowadzenia czasu letniego i zimowego został potraktowany nieco poważniej. I choć autorem przełomowej tezy był William Willet, Brytyjczyk, to jako pierwsi zastosowali w praktyce zmianę czasu Niemcy. Dopiero po nich - z dużymi oporami - Brytyjczycy i Amerykanie.
W Polsce również pomysł nie został najlepiej przyjęty. Dopiero podczas drugiej wojny światowej wprowadzono go w naszym kraju (na ziemiach okupowanych), później jeszcze próbowano w 1946 roku (zmienianie czasu przetrwało trzy lata) i w 1957 (utrzymało się dziewięć lat). Dopiero od 1977 roku - kiedy ponownie wprowadzono zmianę czasu z zimowego na letni - udało się zachować system przesuwania godzin na stałe, aż do dziś.
Do 1995 roku zmiana czasu z letniego na zimowy następowała w ostatnią niedzielę września. Ponieważ aktualnie jesteśmy członkami Unii Europejskiej, trudno wyobrazić sobie, by tak zbiurokratyzowany organizm, w którym nawet krzywizna ogórka jest dokładnie ustalona, pozwalał swym członkom na takie fanaberie jak samodzielne decyzje w tak poważnej sprawie. A zatem od 15 lat zmiana czasu w Polsce, na wzór państw unijnych, następuje w ostatnią niedzielę października o godzinie 1:00 czasu uniwersalnego (aktualnie obowiązuje dyrektywa UE 2000/84/EC).
Ponoć takie właśnie zmiany godzin maja wpływ na oszczędności m.in. zużycia energii. Hipoteza ciekawa, jednak do dziś nie udało jej się udowodnić, ze względu na dużą ilość zmiennych, takich jak choćby pogoda. Nic dziwnego, że według jednych naukowców istotnie zmiana czasu spowodowała zmniejszenie zużycia prądu, drudzy zaś dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego. Zapewne dużo wyjaśniłoby ukazanie, kto zleca i płaci za te badania.
Nie cieszy to natomiast klientów naszej kochanej kolei - tych, którzy akurat tej nocy wybrali się w podróż. Ponieważ noce październikowe zimne, a pociąg godzinę odstać musi by czas się zgadzał, część pasażerów musi odcierpieć na stacjach dodatkową godzinę. A ogrzewanie w naszych pociągach czasem jest, ale częściej go nie ma.
No i - last but not least - nasze zdrowie. Takie zmiany zaburzają nasz naturalny cykl, przez kilka dni mogąc powodować lekkie "matołkowacenie". W połączeniu z symboliką pierwszego dnia listopada może to doprowadzić do eskalacji złego nastroju czy wręcz zwiększonych ataków depresji.
Warto zatem cieszyć się każdym złapanym jeszcze promieniem Słońca, każdym zauważonym zielonym listkiem czy uchwyconym ptasim trelem. Rozgościła się już solidnie pani jesień, przygotowując grunt pod swą lodową koleżankę. I już w długie, ciemne wieczory, pozostanie tylko czekać, aż potężny Bóg Słońce zwycięży ciemność i odrodzi się, zapraszając na nasze podwórka wiosnę.