O AZS mogłabym książkę napisać... Tak jak o astmie teraz...
Maja dostała koszmarnego AZS w wieku 4 tygodni. Strupy, zaropiałe na twarzyczce, za uszami, koszmar jednym słowem.
Sterydy w maści nie pomagały. Lekarze skwitowali krótko - przejśc na nutramigen. Powiedziałam jeszcze krócej - po moim trupie.
Dziecku z uczelniem jeszcze bardziej potrzebne są przeciwciała w mleku matki.
Przeszłam na dietę, ale rygor był gorszy niż w wojsku skrzyżowanym z laboratorium.
Własne deski do krojenia i garnki, żeby nawet miligram (np. sera, masła) nie pomieszał się z moim jedzeniem. Zaczęłam od tego co uważane jest za najbardziej antyalergicznego (ryż, indyk, marchewka, rama olivia, Wasa - bo w zwykłym chclebie są ulepszacze, buraki, brokuły, jabłko, morela itp). Nie kupowałam wędlin, unikałam wszystkego z konserwantami.
Co tydzień wprowadzałam sobie jeden nowy składnik - sprawdzając czy u Mai będzie pogorszenie. Oczywiście nic z nabiału, cytrusów. Tylko np. przepiórcze jaja, kukurydzę, pieczarki, mleczko sojowe (coś czego mi brakowało i nadawało się do urozmaicenia jedzenie). Jadłąm tak przez 7 miesięcy. Niez łamałam sie ani razu.
Efekt? Po 3 dniach zmieniało się zachowanie Mai - uspokoiła się, zaczęła normalnie spać, przestała robić 16 kupek na dzień.
Po dwóch tygodniach zeszły jej WSZYSTKIE zmiany skórne. Pielęgnowałam ją poleconą przez dermatologa mieszanką - litr ciepłej wody, dwi łyżki oliwy z oliwek, łyżeczka octu jabłkowego. Do natłuszczenia i zakwaszenia skóry. Działało lepiej niż te wszystkie emolienty razem wzięte (oliwa ma witaminy A, D, E).
Alergolodzy uwieryć nie mogli w efekty. Że bez leków dziecko jest takie gładziutkie.
Warto było.