10 marca 2010 15:48 | ID: 164698
12 marca 2010 10:12 | ID: 166330
12 marca 2010 10:18 | ID: 166353

12 marca 2010 10:19 | ID: 166355
12 marca 2010 10:23 | ID: 166362

12 marca 2010 10:45 | ID: 166428
12 marca 2010 10:47 | ID: 166434


12 marca 2010 10:52 | ID: 166444
wyrywacie się z ram staników oj oj. Ja choćbym chciała to jednak nie mogę bo było by to straszne muszę je okiełznywać codziennie rano. 
12 marca 2010 10:57 | ID: 166450
12 marca 2010 14:21 | ID: 166815
Taki miks...
12 marca 2010 18:40 | ID: 167113
Natomiast wypowiedź Elenai, nad którą grupa forumowych feministek zapiała z zachwytu, jest tylko dowodem niezrozumienia przez nią pojęcia i funkcji rodziny, a poziom cynizmu, jaki kipiał z tego tekstu, uprawnia do zapytania, na ile w tym biznesie wycenia jeden numerek...
12 marca 2010 18:44 | ID: 167116
12 marca 2010 19:33 | ID: 167138
Oooooo, panie Grunwald.. Pojechał Pan zdecydowanie za daleko. Ten tekst z wyceną ‘numerka’ jest wybitnie chamski. Jakim prawem dał Pan sobie prawo do tego typu bezczelnego komentarza? Prawem nadętego samca, który wciąż tkwi w stereotypie kobiety- ‘domowej kokoszy’? Samca, który alergicznie reaguje na kobiety , które w ten stereotyp wpakować się nie dały? A może to doświadczenie Panu podpowiada, że darmo nic, że jako samiec musi Pan przynieść do domu dość dużo mięsa z polowania, by być łaskawie dopuszczonym do łożnicy?
Sex proszę Pana, nie jest dla mnie walutą, nie jest również kartą przetargową. Tego typu tekst , jaki Pan zaserwował, świadczy o tym, że być może jest dla Pana.
Zarzuca mi Pan cynizm. Na jakiej to podstawie , proszę Pana. Na tej, że odrzucam uświŃconą ( tak uświńconą!) rolę kobiety- westalki domowego ogniska ( jak cudnie męscy szowiniści pod tą nazwą ukryli zwyczajną rolę służebnicy, sługi Pana i dziatek)? Na tej, że nie godzę się z niesprawiedliwym podziałem domowych obowiązków? Ze żądam dla siebie takich samych praw, jak mają pozostali członkowie rodziny? Ze nie chcę czuć się zniewolona, mieć prawo do własnych wyborów i w dodatku nie mieć wyrzutów sumienia, że to nie fair wobec moich bliskich, bo wszak tylko kobieta powinna:
1. Gotować
2. Prać
3. Sprzątać
4. Prasować
5. Zmywać naczynia
6. Zarabiać mniej od męża, by broń Boże nie poczuł się mniej wartościowy
7. Być również małą idiotką, by na jej tle jego IQ szybowało w górę.
Pisze Pan, że lokalne feministki zapiały nad moim postem. Oj… niewiele ich było. Za to ze strony kilku Pań mój styl życia rodzinnego spotkał się z krytyką, bo „nie ma mowy o wspólnym spędzaniu czasu… rodzina jest tylko z nazwy” , gdyż NIE MA CUDNYCH, DOMOWYCH, CODZIENNYCH OBIADKÓW , ponieważ JADAMY NA MIEŚCIE . - ) mimo że w pierwszym poście w żaden sposób nie oceniłam negatywnie czyjegokolwiek stylu życia, który odbiega od mego.
Pani Alanmn, bo to Pani była krytykiem tej strony mojej rodziny, choć ja nie pozwoliłam sobie na jakąkolwiek ocenę Pani.. Właśnie dlatego, że jadamy poza domem, mam siłę i czas, by po wielu godzinach pracy ( która wybitnie podnosi materialny status mojej rodziny) usiąść z mężem i córką przy herbacie i porozmawiać, wysłuchać problemów dziecka, czy iść razem na basen lub spacer. A dzięki temu, że ja również zarabiam, możemy co roku zafundować sobie rodzinny wakacyjny wyjazd. Będąc zaś kobietą spełnioną zawodowo, intelektualnie, finansowo- jestem osobą szczęśliwą, co też ma niebagatelny wpływ na rodzinne życie.
I to by było na tyle.
12 marca 2010 23:28 | ID: 167338
Jestem feministką - mam męza i dziecko- prawie dorosłe. Mój feminizm w rodzinie objawia się tym, że nie godzę się na jakiekolwiek funkcje usługowe. Wszyscy muszą wziąć na siebie obowiązek prowadzenia domu, gdyż wszyscy pracujemy (uczymy się). Każdy z członków dba o swoją garderobę, obiady jemy poza domem, więc wielkie zmywanie odpada, sprzątamy na zmiany. Uważam, ze moje potrzeby są równie ważne co męza i dziecka, a nawet ważniejsze, bo moje:) Mamy z męzem oddzielne konta i poza wspólnym łożeniem na domowe potrzeby dysponujemy resztą wg własnego uznania. Również dziecko nie jest preferowane w wydatkach finansowych, poza tymi, które są zwiazane z nauką, również zajęciami dodatkowymi. Nie wyobrażam sobie sytuacji, bym sama miała np. parę kozaków, a córka 10. Również tego, bym prasowała męzowi koszule. Czy ktoś mi prasuje? Nie zawsze tak było. Na początku małżeństwa wstawałam nawet wcześniej, by zrobić męzowi kanapki do pracy, prałam jego rzeczy, prasowałam, wszelkie domowe prace były na mojej głowie. Stopniowo, małymi kroczkami, zrzucałam z siebie znienawidzone obowiazki. Mąż przywykł i teraz często się chwali, ze jest samowystarczalny. I tak być powinno. Tak sprawiedliwie. Wydaje mi się, ze wszyscy czujemy się szczęsliwi. Nikt nikogo nie wykorzystuje, na nikim nie żeruje. Nie ma poczucia krzzywdy i wykorzystania.
A teraz tak gwoli wyjaśnienia napiszę trochę o mojej sytuacji. Jesteśmy ze sobą już ponad 4 lata, mieszkamy od prawie 3,5 roku razem, ślub mieliśmy wziąć już dwa lata temu, ale za dużo było nieporozumień z rodziną względem miasta, w którym ślub się odbędzie (ja nie pochodzę z Olsztyna, ale w Olsztynie ślub chcę wziąć) i za dużo nagabywań co do kwestii wesela (którego nie chcemy wyprawiać), ślub więc chcemy wziąć w tym roku, ponieważ przez ostatnie dwa lata rodzina w końcu przywykła do tego, że zrobimy wszystko i tak po swojemu i nikt już pretensji nie rości
Ja zarabiam mniej niż moje Kochanie (mój wybór- nie pracuje na cały etat, poza tym pracuję w miejscu, które na dzień dzisiejszy mi odpowiada, mogłabym zmienić pracę, ale nie ciągnie mnie "kariera", w najbliższym roku, licząc od dziś, raczej macierzyństwo będzie moją "karierą", bo tego chcę
). Gotuję w większości przypadków ja, ponieważ przeszkadza mi, gdy ktoś mi próbuje pomagać, ale "nie po mojemu", jednak nie zawsze gotuję, ale zawsze dokładnie to, na co JA mam ochotę, ponieważ wszelkie "reklamacje" co do wyboru dań na początku mieszkania razem były "załatwiane" niegotowaniem w ogóle przez nawet tydzień, teraz więc ja rządzę w kuchni, ponieważ lubię gotować
Ale oczywiście robię to, na co mam ochotę i jest to zjadane ze smakiem
Sprzątaniem dzielimy się raczej wspólnie, mówię "raczej", ponieważ zdarza się, że Kochanie częściej sprząta (kiedy akurat mam takie zmiany, że mi nie pasuje), tak samo jest ze zmywaniem, praniem. Nie prasujemy prawie w ogóle, ponieważ oboje tego nie lubimy- kupujemy raczej ubrania, których nie trzeba prasować, jakieś "wyjątki" każdy prasuje sobie sam. Są jednak pewne "dziedziny", które są dla nas rozdzielone. Moje Kochanie zajmuje się autkiem i wszystkim, co jest z nim związane, także zawozi mnie do pracy i z niej przywozi, jeżeli jest w domu.
Ja zaś zajmuje się komputerem, jego formatowaniem, czyszczeniem dysku, itd. Pieniążki mamy wspólne, z ta różnicą, że to ja wiem, kiedy które z nas dostało wypłatę, robię przelewy, opłacam rachunki, a resztę... wydajemy wedle wspólnego uznania. Rozważamy wspólnie, co jest nam potrzebne w danym miesiącu, na jakie "przyjemności" możemy sobie pozwolić poza wydatkami, czasem zabawne jest to, że ja lepiej wiem, ile Kochanie ma w portfelu, bo ja własnego portfela nie posiadam, jak trzeba zrobić zakupy, to albo Kochanie je robi wg mojej listy, albo robimy zakupy razem, czasami płacę kartą, gdy sama robię zakupy, ale raczej rzadko, czasem tez biorę kartę Kochanego. Pomimo tego, że nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, to funkcjonujemy według ogólnych zasad małżeństwa, staramy się żyć "po partnersku", mamy wspólnotę majątkową, staramy się jak najwięcej czasu spędzać razem, z reguły rozmawiając ze sobą, czasem też oglądając coś wspólnie i potem to komentując.
Podsumowując, nie czuję się feministką, bo przecież "sama szafy na czwarte piętro nie wniosę", ale nie żyję wg modelu rodziny moich rodziców, nie jestem kurą domową, liczę się ze zdaniem mojego Kochanego, ponieważ on też z moim zdaniem się liczy. Traktujemy się trochę po partnersku, przynajmniej na tyle, na ile natura naszej płci nam pozwala
On nigdy dziecka nie urodzi, ja nigdy samochodu nie naprawię, mebli nie przestawię sama, ani nawet ich nie złożę- trudno wymagać, żebyśmy zawsze byli równi w każdej dziedzinie 
13 marca 2010 00:12 | ID: 167344
13 marca 2010 00:48 | ID: 167347
Nie mam Ci tego za złe, że akurat polemizujesz teraz ze mną, bo każdy ma do tego prawo
Zresztą, muszę się przyznać, że może mam czasem z Tobą spory, to jesteś jednak dla mnie sporym Autorytetem
Ja po prostu tak , jak to opisałam, tak właśnie zrozumiałam pierwsze wypowiedzi Elenai, zresztą myślę, że nie tylko ja. Jest Ona niestety albo niekonsekwentna w swoich wypowiedziach, albo zbyt "płytko" wyraziła sie w pierwszych postach, albo niejednoznacznie wyjaśniła pewne wypowiedzi swoje potem. Prześledziłam parokrotnie Jej różne wypowiedzi i biorąc pod uwagę tylko te zawarte w tym wątku (tylko ten wątek czytałam strona po stronie chyba ze cztery razy...)- są niestety niejednoznaczne, czasami nawet bardzo niejednoznaczne, dlatego pozwoliłam sobie na rozłożenie tych niektórych zdań na "czynniki pierwsze", częściowo właśnie dlatego, żeby sama Elenai do nich się odniosła i wyjaśniła te "niejednoznaczności".
Mnie też czasem poniosły emocje, już po pierwszym poście na Familie (dosyć długim) byłam o różne rzeczy oskarżana i nie zraziłam się tym, po prostu szerzej wyjaśniłam swoje stanowisko w jakiejś polemice. I dopiero potem zostałam zrozumiana.
Co do zaś Twojej, Ulinko, definicji feminizmu- bardzo to jest ciekawe, niemalże tak, jakbym sama była feministką, bo się z tym zgodzę w zupełności, chociaż nigdy się akurat za feministkę nie uważałam
Dlatego właśnie dla mnie takie jest to zastanawiające- mój punkt widzenia i Twoja definicja- może jednak jestem trochę feministka, chociaż nie zamierzałam?
Mam nadzieję, że Elenai uzupełni te swoje "nieścisłości" w postach.
13 marca 2010 02:18 | ID: 167348
13 marca 2010 07:24 | ID: 167374
13 marca 2010 07:36 | ID: 167385
13 marca 2010 08:21 | ID: 167393
Po pierwsze- dziękuję serdecznie Ulince i Aśce_R . Za zwykłą, dojrzałą mądrość i pozwalanie innym żyć tak jak chcą.
Niestety, nie mogę złożyć podziękowań Tigrinie. Niemniej nie będę komentowała w odwecie Pani stylu życia konkubenckiego. Nie wiem, czy jest sens wyjaśniać cokolwiek- nie mam takiego obowiązku, ponadto obawiam się, że Pani i tak nie zrozumie, bo jedynie swoje racje uważa za obiektywnie słuszne. Coś, co jest inne niż Pani osobiste doświadczenie- nie mieści się Pani w głowie?
Powiem tylko tyle – nie należy moich wypowiedzi traktować zupełnie dosłownie. Oczywiście, piorąc sobie, wrzucę i ciuchy mężowskie, jeśli jest miejsce, i odwrotnie- mąż upierze moje majtki; jeśli prasuję sobie- a mąż POPROSI – pociągnę żelazkiem i jego ciuchy. Niemniej zasada- za stan swojej garderoby każdy odpowiada sam i niemożliwy jest wyrzut: „Dlaczego nie mam czystych skarpet i wyprasowanych koszul?!!”.
Również sprawa gotowania- codziennie stołowanie się poza domem, w weekendy ja gotuję, bo nawet to lubię i robię zdecydowanie lepiej niż mąż, za to on z córką zmywają i sprzątają. Dlatego nie mam poczucia, że wszystko na moje głowie, a rodzina jest gośćmi hotelowymi.
Kwestie finansowe. Tu nie ma żadnych sporów. Każdy ma dużą część tylko swoich pieniędzy, z którymi robi co chce i druga strona nie ma o to pretensji. Mój maż nie musi PROSIĆ mnie na piwo, gazety czy ubrania, jak byłoby, gdyby oddawał mi całą pensję. Nie muszę i ja tłumaczyć się ze swoich wydatków na fryzjera, kosmetyki czy ubrania. Oboje oszczędzamy również ze swoich części osobistych i potem decydujemy, co kupić, na co wydać i ile każdy się dołoży.
Mój mąż jest szczęśliwy, ze ma kobietę wykształconą, z dobrą pozycją zawodową i finansową, kobietę, dzięki której tak wzrasta status materialny rodziny, że na pewno woli to od domowych obiadków i poprasowanych koszul.
Ja zaś cieszę się, ze mam mądrego mężczyznę, który jest zadowolony z moje zawodowej kariery i który zrozumiał, ze w rodzinie nie ma podziału na kobiece i niekobiece prace, że nie jest pępkiem rodziny a partnerem.
O tym również wie córka. Ze nie wszystko jej się należy, kosztem potrzeb rodziców. I ona to akceptuje. Nie rośnie na osobę egoistyczną, choć jest jedynaczką, uważającą, ze cały świat jest po to, by jej służyć. Gdy była kwestia dość okazyjnego wyjazdu do Ameryki Płd- niemniej bardzo drogiego- , na który nie stać nas było dla całej rodziny, powiedziała: „Jedź Ty, mamo. Ja mam przed sobą znacznie więcej czasu na zwiedzanie świata niż Ty”. Nie pojechałam. Pojechaliśmy razem bliżej i taniej.
Jeszcze tylko garść refleksji ogólnych. Ulinko- nie tylko mężczyzna zagotował się po moim poście- to zresztą jestem w stanie zrozumieć- moje stanowisko rodzinne może być zagrożeniem dla męskiej pozycji dominanta - ale jak widzisz i Tigrinę poniosło, i alanml do tego stopnia, że poddały druzgocącej krytyce zasady obowiązujące w moje rodzinie oraz poddały w wątpliwość nawet kwestię w niej szczęścia. Oczywiście, „mężowi nie jestem do niczego potrzebna”, „ciekawe , czy córka jest szczęśliwa?”- konstatacje tigriny, „nie ma życia rodzinnego”- podsumowanie alanmnl.
I to trudno mi już zrozumieć, jakim prawem obie Panie- właśnie kobiety, solidarne niby jajnikami- aż tak ośmielają się ingerować w moje życie i je oceniać. Ja w związku z Waszym życiem niczego nie domniemywałam i nad niczym nie spekulowałam.
Nikogo również nie oceniłam- stwierdzenie, posługując się utartym zwrotem „kura domowa” , czyli osoba zajmująca się tylko domem i niepracująca zawodowo, nie dla wszystkich jest obraźliwe, jak np. dla karei: „jestem kurą domową i dobrze mi z tym” ( cieszę się kareo, ze jesteś szczęśliwa, choć zapewne mamy inne definicje szczęścia, ale to w końcu zupełnie nieważne, ważne, ze dobrze Ci w tej roli, jak i mi w mojej; -) . Określenie to jest może mało eleganckie, ale mieści w sobie rzeczywiste treści.
Dziwią mnie ataki kobiet- zwłaszcza młodych- na osoby identyfikujące się z ruchem feministycznym, z zasadą równości praw i obowiązków w rodzinie i prawa do swoich wyborów. Oczywiście, nie przeskoczymy uwarunkowań płci, bo mężczyzna ani nie urodzi, ani nie wykarmi piersią dziecka, a kobieta nie wniesie przysłowiowej szafy. Ale to tylko tyle.
13 marca 2010 08:27 | ID: 167396
Nie masz konta? Zaloguj się, aby tworzyć nowe wątki i dyskutować na forum.
Nie masz jeszcze konta na familie.pl?
Załóż je już teraz!