Rok temu pod blokiem leżał człowiek. Ciemno, ja sama, światła nie działają... Myślę sobie - podejść strach. Dzwonię na straż miejską - trudno. Pijany pewnie, zapłaci za izbę ale nie zamarznie w nocy! (zima, mróz okropny). Najpierw pół godziny zajęło mi dzwonienie nim się dodzwoniłam! (gdyby to było coś nagłego...?). Później pan zaczął mnie pouczać, że oni nie są od pijaczków śpiących pod blokiem (dodam, że z doświadczenia wiem, że także nie są od przywiązanego od 2 dni psa no słupa znaku drogowego stojącego przy ulicy niespełna pół metra od jadących aut i chlapiących na to nieszczęsne stworzenie; ani nie są od stada dzików krzątających się po placu zabaw!)... Rzuciłam słuchawką i poprosiłam o pomoc sąsiadów i wspólnie odholowaliśmy delikwenta do domu.
Podobnie z pogotowiem miałam. Szłam na spacer z dziećmi - jedno w wózku, drugie za rękę. Niedaleko ulica. Na ławce człowiek piszący sms - zadbany, niewiele starszy ode mnie. Wracając po godzinie patrzę, a ten człowiek leży za ławką! Dzwonię na pogotowie. Pani do mnie, żebym podeszła, sprawdziła czy ma puls i czy oddycha! Wykrzyczałam jej, że znam zasady udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej ale nie mam możliwości sprawdzić bo jestem sama z dziećmi! Wiedząc jednak, że nic nie wskóram a człowiekowi może się coś stać podeszłam bliżej, zostawiłam dzieci z przechodzącą nieopodal babcią (nie miałam rękawiczek więc tętna nie sprawdzałam ani nie wybudzałam delikwenta) jednak dało się zauważyć, że oddycha, co przekazałam kobiecie oraz informację, że czuć od niego alkohol co może świadczyć o cukrzycy! Karetka przyjechała na sygnale i pana zabrali.
Nigdy indziej nie miałam kontaktu ze służbami bezpieczeństwa, więc pochwalić też nie bardzo mogę ale na pewno także pomagają. Wierzę w to.