"Ksiądz prowadzący u nas lekcje religii powiedział, że do spowiedzi przyszedł do niego kiedyś chłopiec, który miał połamaną czaszkę, bo jego mama stosowała wkładkę wewnątrzmaciczną i podczas ciąży wbiła się mu w głowę. I on teraz pokutuje za jej grzechy..."
"Mamo, pani od matematyki powiedziała, że nie da się odjąć 36 od 35. A przecież tata wczoraj pokazał mi taką ciekawostkę i dało się, to jest -1! Gdy jej pokazałem wynik na kalkulatorze, powiedziała, że kalkulatory się czasem mylą!"
Z pewnością wielu z Was miało taką sytuację, czy to w szkole dziecka, czy w przeszłości z własnym nauczycielem, kiedy ten zwyczajnie nie miał racji. Popełnił błąd czy to w obliczeniach, czy w wyjaśnianiu tematu lekcji.
Ja sama miałam nie raz sytuację, kiedy postanowiłam zwrócić uwagę, że w obliczeniach jest błąd, że nie tak wymawia się dane słowo po angielsku, albo że zwyczajnie nauczyciel mówi nieprawdę. Reakcje? Bardzo różne. Jedni rozwiązywali sprawę z uśmiechem w myśl zasady 'jestem tylko człowiekiem i mogę się mylić', z podziękowaniem, że nikt później do domu nie przyniósł głupot w zeszycie. Dla innych automatycznie stawałam się wrogiem numer jeden, bo jak mogłam nauczycielowi zwrócić uwagę! Zaznaczę, że nigdy nie zwracałam uwagi w sposób chamski czy poniżający dla nauczyciela.
Jak reagowaliście? Zwracaliście uwagę? Z jakim efektem?
Jak zareagować, gdy dziecko przychodzi do domu i mówi, że 'pani od przyrody mówi same głupoty' i faktycznie w zeszycie jest pełno podstawowych bzdur? Nie reagować? Nakazać dziecku, by się nie odzywało, tylko w domu sprawdzało, co jest w podręczniku? Czy może wyjaśnić, w jaki sposób delikatnie zwrócić uwagę? A może od razu wybrać się na rozmowę z dyrektorem - w końcu nauczyciel ma uczyć, a nie wymyślać przyrodnicze bajki...


Dzięki temu na jego fakultety przychodziły nieprzebrane tłumy. Bywają takie ekstremalne przypadki. Ale poza nimi też nie uważam, że nauczyciel ma zawsze rację. Jak jest na właściwym miejscu to się przyzna do pomyłki, bo to też jest nauka dla uczniów.
.