Uważam, że ówczesny system polskiej edukacji jest bardzo ale to bardzo krzywdzący. Należałam do jednego z pierwszych roczników, gdzie zamiast siódmej, ósmej klasy szkoły podstawowej i pierwszej klasy szkoły średniej trzeba było chodzić do gimnazjum. Całą podstawówkę i gimnazjum uczyłam się najlepiej w klasie i zdobywałam świadectwa z czerwonym paskiem. Nigdy nie próbowałam oszukiwać, wobec tego pochłaniałam całe działy książek, dodatkowo starając się pozyskiwać dodatkowe wiadomości i ciekawostki. Przez cały okres trwania gimnazjum nie rozwiązaliśmy choćby jednego przykładowego zadania jakie może pojawić się na teście końcowym. Sposobu rozwiązywania takich testów nie da się nauczyć, to trzeba wyćwiczyć. Nauczyciele jedynie przerabiali materiał. Przyszedł w końcu czas napisania egzaminu. Wszyscy - czy to byli uczniowie zdolniejsi, czy też tacy, którzy nie chodzili do szkoły w ogóle napisali egzamin w granicach 50 punktów na 100 możliwych. Egzamin nie sprawdzał w żaden sposób nabytej przez te wszystkie lata szkoły wiedzy. Pamiętam jak każdy narzekał, że trzeba już było wybierać szkoły średnie (trzy), do których staralibyśmy się dostać, a nie było jeszcze wyników egzaminu i nikt nie wiedział, na ile punktów go napisał. Przy rekrutacji były brane pod uwagę jedynie punkty zdobyte za egzamin gimnazjalny. Ze świadectwa brano pod uwagę tylko trzy oceny - i jaka była ocena, tyle było punktów - jak ktoś miał trzy piątki punktów było 15, jeśli trzy trójki - 9. Proszę zauważyć jak znikoma to różnica punktów w ogromie punktów jakie można było zdobyć za egzamin. W mieście, w którym mieszkam są cztery ogólniaki, w tym jeden bardzo prestiżowy, do którego nawet nie składałam dokumentów. Pamiętam jak przyszły wyniki rekrutacji i w każdej ze szkół były porozwieszane listy kandydatów, którzy dostali się do danej szkoły. Pamiętam, jak szukałam swojego nazwiska, przeszukując po kilka razy te listy i rozkładając ręce. Niestety... nie dostałam się do żadnego liceum ogólnokształcącego. Jedno z nich miało średnią opinię i nie cieszyło się zbyt wysokim poziomem nauczania. Nawet tam mnie nie przyjęto. Rozpaczliwie chodziłam po liceach ze świadectwem, pokazując je dyrekcji i prosząc, aby ktoś w ogóle je zobaczył. Za każdym razem słyszałam odmowę. Pytano mnie jedynie ILE PUNKTÓW ZDOBYŁAM. Pamiętam wielkie zdziwienie mojej matki: "Nie dostałaś się do żadnego z liceum w naszym mieście!? To niemożliwe!!!". Mama stwierdziła, że teraz nie ma człowieka... Są punkty. Do liceum musiałam dojeżdżać autobusem, dosyć daleko. Nawet tam nie miałam możliwości wybrać sobie profilu. Przyjęto mnie do klasy humanistycznej, gdyż tam było miejsce. Humanistyczne przedmioty też szły mi dobrze, ale to zdecydowanie nie była moja bajka. Marzyłam zawsze o dostaniu się do klasy o profilu ścisłym... Poziom przedmiotów ścisłych był w tym liceum i na tym kierunku niestety niższy niż w gimnazjum. Miałam wrażenie, że się cofam. W trzeciej klasie w programie nauczania ścisłe przedmioty były wycofane całkowicie. Pamiętam, jak miałam podwyższone punkty z zachowania (hmm znowu punkty) za to, że tłumaczyłam klasie matematykę i fizykę. Maturę zmuszona byłam zdawać z przedmiotów humanistycznych, na siłę. Nie ukrywam, że z powodu swojej silnej depresji jaką dostałam uświadamiając sobie całą opisaną sytuację i wiedząc, że w przyszłości nie będę mieć szans zdawać na studia ścisłe, matura z owych humanistycznych przedmiotów nie poszła mi rewelacyjnie (ale też nie najgorzej). Od profilu w liceum bardzo zależy to, z jakich przedmiotów zdawać będziemy maturę. U mnie - tak jak wspomniałam - poziom ścisłych przedmiotów był znacznie niższy niż w gimnazjum, gdyż nauczyciele wiedząc na jakim jesteśmy profilu mieli niezłą zlewkę. Poza tym na rozszerzeniu z przedmiotów ścisłych są inne podręczniki i INNE DZIAŁY, których nie ma na poziomie podstawowym, niestety. Dostałam się na studia humanistyczne i to tylko do państwowej wyższej szkoły zawodowej. Skończyłam je, ale one mnie wcale nie interesowały. To wszystko było na siłę, po co?? Pracy po nich oczywiście nie dostałam. Teraz jak chciałabym dostać się na studia ścisłe, musiałabym na nowo zdawać maturę, ale z przedmiotów ścisłych. Do tego musiałabym znaleźć czas na przygotowywanie się, a najlepiej wykupić dodatkowe lekcje, aby ktoś mi wytłumaczył dany materiał. Masakra... Pracę mam ciężką, po 12 godzin, za najniższą krajową. O czwartej rano nie mam ochoty wstawać. Nie zacznę już następnych studiów, bo nie mam na to czasu, a poza tym - ładnie mówiąc - latka lecą. Czuję się ofiarą polskiego systemu szkolnictwa, uważam że jest on porażką.