Wiecie co, opowiem Wam moją historię.
Dwa razy podchodziłam do kursu. Za każdym razem tchórzyłam. Mój mąż próbował mnie uczyć , żebym sie oswoiła z samochodem. Niestety wtedy było dla mnie nie do pojęcia trzymać kierownicę i jednocześnie zmieniać biegi . Zamiast patrzeć na drogę, interesowało mnie, czy wrzuciłam dobry bieg . Mój mąż stracił swoją anielską cierpliwość, a ja stwierdziłam, że nawet na traktor się nie nadaje. Odpuściłam.
Pewnego dnia mój mąż wszedł do domu, położył mi dowód wpłaty i powiedział: " kurs opłacony, nie masz wyjścia". Z tego wszystkiego rozbolał mnie żołądek. Tak się zestresowałam. Po pierwszych zajęciach nie było tak źle, szczególnie po teorii. W końcy nadszedł dzień, kiedy miałam pierwszą godzinę jazdy. Nie spałam całą noc. Wmawiałam sobie "Gdzie Ty za kierownicę?" Po 10 minutach na placu, pojechałam na miasto. Niewiele pamiętam, a jak wysiadłam to miałam sztywne palce od ściskania kierownicy. Następnego dnia było już lepiej. Później tak mi się spodobało, że nawet nie wiedziałam kiedy minęły 2 godzinki.
A teraz Wam powiem, że nie warto się tak martwić na zaś. Egzamin zdałam za pierwszym podejściem. Jeżdżę codziennie i nawet jedną stłuczkę zaliczyłam, ale nie z mojej winy.
A mój mąż ma problem, bo cały czas zabieram mu samochód.
Nie bójcie się, strach to zły doradca:)
Powodzenia:)