Zaplanuj wakacje! I wygraj voucher na rodzinne wakacje na kampingu - KONKURS - Forum
Znajdź nas na

Tworzymy społeczność rodziców

Wątek

Zaplanuj wakacje! I wygraj voucher na rodzinne wakacje na kampingu - KONKURS

41odp.
Strona 2 z 3
Odsłon wątku: 15556
Avatar użytkownika hokus pokus
hokus pokusPoziom:
  • Zarejestrowany: 27.11.2013, 09:38
  • Posty: 841
  • Zgłoś naruszenie zasad
1 lutego 2016, 09:14 | ID: 1278867

Aby wziąć udział w naszej familijnej zabawie i wygrać rodzinny pobyt na kempingu w jednym z europejskich państw podziel się z nami swoimi wspomnieniami z rodzinnych wakacji.

Na Wasze wspaniałe wspomnienia czekamy na poniższym forum konkursowym.

 

Mamy dla Was niesamowite nagrody!

MIEJSCE 1: Laureat pierwszego miejsca otrzyma voucher na tygodniowy pobyt na kempingu dla 6 osób (poza sezonem). Dodatkowo to sami wybieracie kemping z listy Specjalny Wybór >>

MIEJSCE 2:

Laureat drugiego miejsca otrzyma specjalną torbę podróżną wraz z zestawem podróżnych gadżetów.

MIEJSCE 3:

Trzecia nagroda to zestaw wyjątkowych gadżetów małego podróżnika Camping Kids.




Konkurs trwa do 14-go lutego!

SZCZEGÓŁOWY REGULAMIN >>


Partnerem konkursu jest:

Ostatnio edytowany: 01.02.2016, 09:15, przez: hokus pokus
Avatar użytkownika Marietteczka
MarietteczkaPoziom:
  • Zarejestrowany: 07.06.2015, 17:53
  • Posty: 1187
21
  • Zgłoś naruszenie zasad
8 lutego 2016, 13:52 | ID: 1280641

Wspomnień mam wiele pięknych, szalonych i w niektórych przypadkach przerażających :)

a to, że do wygrania jest rodzinny pobyt na kempingu to opowiem wspomnienie dla mnie przerażająco-szalone, które odbyło się w Mielnie właśnie jak byliśmy na kempingu :)

Razem z partnerem, przyjaciółką i jej chłopakiem wybraliśmy się nad morze do Mielna był to spontaniczny wypad dobrych kilka lat temu - chodziliśmy jeszcze do szkoły więc z kasą było cieńko, ale jakoś na wakację się uzbierało :) Zakwaterowaliśmy się na Kempingach trochę na odludziu na jakimś polu, luksusów nie było, ale najważniejsze, że było miło i wakacyjnie :) 

No to poszliśmy na plaże tylko z ręcznikiem w ręku, i zaczęliśmy wygrzewać się na słoneczku, aż tu nagle słyszymy - ZDJĘCIE Z WĘŻEM :)
Ciekawi pobiegliśmy zobaczyć jak ludzie są odważni i robią sobie takie zdjęcie :) wcale nie mieliśmy zamiaru iść pozować :)
Nagle Pan, który miał węża spojrzał na mnie i mówi - "chodź zapozujesz i pokażesz wszystkim jak to się robi" :) ja przerażona, ale z dumą poszłam i zaczęłam pozować z wężem :) Partner i przyjaciółka pstrykali mi zdjęcia, a po pokazie Pan powiedział do mnie 30 zł się należy {#lol} ja w szoku mówię do niego, ale jak to przecież Pan mnie sam wybrał i miałam tylko wszystkim pokazać - ja sama się nie zgłaszałam, ale powiedziałam do Niego zaraz Panu przyniosę tylko pójdę po pieniążki bo mam na kocu :D i co zrobiłam ? uciekłam i schowaliśmy się za jakieś parawany :D My przecież na plaże tylko z ręcznikiem i kasą na picie przyszliśmy :D miałam takiego stracha co teraz bo widziałam, ze mnie szuka :D Mimo to ludzi było tyle, że Nas nie znalazł - a co pamiątka jest to jest za darmo - i do tego jakie emocjonuące WSPOMNIENIA {#thumbsup} hehe {#zeby}


a tutaj ta darmowa sesja z wężem :D

 

i nasze kemingi : 



PS. Zdjęcia stare z przed 8 lat :D 

Wtedy jeszcze Syna Nie miałam więc moją rodziną był partner i przyjaciółka :) Teraz kolejne wakacje spędze z moją rodzinką synem i partnerem - i liczę na miłe wspomnienia :) {#lang_emotions_heart} 

Ostatnio edytowany: 08.02.2016, 13:59, przez: Marietteczka
Avatar użytkownika katthlyn
katthlynPoziom:
  • Zarejestrowany: 07.11.2011, 20:21
  • Posty: 11
22
  • Zgłoś naruszenie zasad
9 lutego 2016, 20:44 | ID: 1281003

Rodzinne wakacje

Avatar użytkownika exarol
exarolPoziom:
  • Zarejestrowany: 12.09.2014, 08:58
  • Posty: 46
23
  • Zgłoś naruszenie zasad
9 lutego 2016, 21:14 | ID: 1281005

Hm... Najwspanialsze wakacje, było ich tak wiele :) ale w pamięci szczególnie utkwiły mi wakacje conajmniej 20 lat temu. Rodzice kupili działkę nad jeziorem z zamiarem aby kiedyś w przyszłości zbudować tam domek. Pamietam jak jechaliśmy tam po raz pierwszy. Rodzice dysponowali wówczas wspaniałym, olśniewającym i jakże pojemnym fiatem 126P. Jak zapewne większość z Was pamięta jest to autko 4 osobowe, jakież zatem było zdziwienie Pana policjanta który podczas rutynowej kontroli odkrył w aucie 6 osób, cztery nieletnie, oraz dwójkę dorosłych i psa. Zdziwienie tegoż Pana było jeszcze większe gdy zobaczył w jakich warunkach podróżujemy. Nie wiem czy pamietacie jak kiedyś jeździło się na urlopy pod namiot. Trzeba było zabrać dwa namioty, jeden dla dzieci, drugi dla rodziców, kołdry, śpiwory, dmuchane materace, poduszki, 6 chlebow ( bo nie wiadomo co tam będzie! :) ), puszki z mielonką, rybę w pomidorach, no ogólnie zabierało się pół domu :) A to wszystko małym fiatem. Przyznam się Wam, że samego uropu nie pamiętam, pamiętam jedynie tę podróż i tłumaczenie rodziców dlaczego tak dużo ludzi i sprzętów zabierają na urlop. Pamiętam jak świetnie bawiliśmy się w aucie. I pamiętam, że były to nasze pierwsze z wielu cudownych wakacji w tym miejscu :)

Avatar użytkownika Czarnulka089
Czarnulka089Poziom:
  • Zarejestrowany: 30.09.2015, 07:29
  • Posty: 41
24
  • Zgłoś naruszenie zasad
11 lutego 2016, 11:06 | ID: 1281350

WAKACJE!!

Coś na co czekamy z niecierpliwością cały rok{#lang_emotions_wink}
Podróże to nasza pasja!

Od kilku lat razem z mężem naszym marzeniem jest co roku odwiedzać inny kraj, ewentualnie wyspę i jak na razie udaje nam się je spełniać. Każde z wakacji było bardzo wyjątkowe, choć najbardziej z pewnością zapamiętamy naszą podróż poślubną do Grecji.

Na te wakacje nie czekaliśmy rok, ale 7 lat bo tyle byliśmy razem przed ślubem. Próbowaliśmy planować ten czas już kilka lat. Chcieliśmy by te dwa tygodnie były wyjątkowe, inne niż wszystkie do tej pory, bardzo aktywne a jednocześnie chcieliśmy odpoczywać.. i udało się choć pewnego zdarzenia nie planowaliśmy.. {#lang_emotions_surprised}


Zaczęlismy od wylegiwania się i relaksu..



Rejsu statkiem..



Potem trochę ruchu..



Odkrywania nowych miejsc..



Zwiedzania..



Imprez..



Aż podczas gry w siatkówkę wydarzyło się to..


Skęcona noga nie przeszkodziła mi w tych Naszych długo planowanych wakacjach, choć było trudniej sie poruszać. I niestety trzeba było zrezygnować z niektórych atrakcji to pozostało mi dobre jedzenie..



I mega dużo relaksu..



A przede wszystkim życzliwość innych ludzi w trudnej sytuacji, która wiele nas nauczyła {#lang_emotions_sunny}

Wakacje te będa niezapomniane, nie tylko ze wzgledu na podróż poślubną {#lang_emotions_wink}

Wspominamy je bardzo zabawnie i z perspektywy czasu jak na nie patrzymy to nie zmienilibyśmy w nich niczego {#bye1}




Avatar użytkownika justi9
justi9Poziom:
  • Zarejestrowany: 11.02.2016, 20:13
  • Posty: 5
25
  • Zgłoś naruszenie zasad
11 lutego 2016, 20:55 | ID: 1281546

Najpiękniejsze wspomnienia, to nasze pierwsze wspólne wakacje. To było daaawno temu, znaliśmy się dosłownie kilka meisiecy, jednak do dziś to chyba nasz najwspanialszy urlop, który oboje spędzamy z rozrzewnieniem. Miesiąc przed planowanym wyjazdem spytałam swojego ówczesnego "chłopaka": gdzie jedziemy? czy może ma coś w planach...

- a czy to dla Ciebie ważne?

- w sumie, to chyba nie, ale czułabym się pewniej wiedząc gdzie jadę ;)

Tydzień przed - to samo. Dzień przed... znowu to samo. Troszkę zaczęłam się irytować, chociaż miałam malutką nadzieję, że ma jednak coś w planach tylko nie chce mi ich zdradzić ;) Dziś wiem, ze moje myślenie było bardzo naiwne, gdyż planowanie i mój mąż, to... dwie skrajności :)

W dzień wyjazdu obudziliśmy się około 6.00 i zaczęliśmy od sprawdzenia gdzie jest najładniejsza pogoda. Roztocze! Świetnie, tam jest przepięknie i według prognoz ma być słonecznie przez conajmniej kilka dni. Zapakowaliśmy rowery na dach, namiot do bagażnika i pojechaliśmy do Zwierzyńca, potem (już rowerami) Krasnobród, Krasnystaw, przepiękny Zamość, Szumy, doskonały obiad Józefowie, opalanie nad Sopotem... i wiele innych. Po tygodniu pogoda nieco się zepsuła. Szybki telefon do rodziców i pytanie - gdzie teraz zapowiada się słonecznie (o internecie w komórce chyba wtedy jeszcze nawet nei marzyliśmy). Następnym przystankiem okazało się być Podlasie... tam zabawiliśmy 4 dni po których ruszyliśmy w Bory Tucholskie gdzie czekał na nas zlot samochodów terenowych oraz nocne kąpiele w jeziorze. Kolejnym i wcale nie ostatnim przystankiem była przepiękna Suwalszczyzna, która skradła nasze serca... Nie raz wracaliśmy i na pewno jeszcze wrócimy do Wiżajn, Gawrych Rudy, nad Wigry czy w okolice Błaskowizny. Ten rejon nie bez powodu jest nazywany Bieszczadami Północy... Zapierające dech w piersiach widoki wynagradzały nam jednak "mordercze" podjazdy. Po kilku dniach skierowaliśmy GPS na nasze polskie morze gdzie zabawiliśmy dosłownie dwa dni - zatłoczone plaże, to jednak "nie nasze klimaty". Po spokojnej i kojącej nerwy Suwalszczyźnie chcieliśmy czegoś innego. Zapakowaliśmy więc rowery na prom i ruszyliśmy na Bornoholm...
Miesiąc wakacji minął jak z bicza strzelił. To były wspaniały wyjazd nie zaplanowany w najmniejszym nawet stopniu. Z każdego miejsca mamy ogrom wspomnień, kilka map i przewodników oraz mnóstwo zdjęć.

Czy to ważne gdzie? Ważne z kim - te wakacje uświadomiły nam, że już wszystkie urlopy chcemy spędzać razem :)

Avatar użytkownika Erna
ErnaPoziom:
  • Zarejestrowany: 22.01.2011, 12:38
  • Posty: 198
26
  • Zgłoś naruszenie zasad
12 lutego 2016, 09:09 | ID: 1281645

Wakacje na jakich byłam z całą rodzina były nacudowniejszymi, bo pierwszymi w moich życiu.

Koleżanka z pracy mnie przekonała, abym z cała rodzina na wczasy dwutygodniowe pojechała.

W Międzyzdrojach pięknie czas z rodziną spędziłam, posiłki i zkwaterowanie super były .

Słońce dopisywało a plaża i molo to boska sprawa.

Dzieci babki z piasku lepiły i bawiąc się też bardzo z pobytu się cieszyły.

Neptun synów na dzieci morza pasował a rejs stakiem do wody przekonał.

Od tego czasu wczasy z rodziną spędzam stale oraz lubię poznawać obce kraje.


Avatar użytkownika Scarlett
ScarlettPoziom:
  • Zarejestrowany: 01.09.2013, 18:09
  • Posty: 204
27
  • Zgłoś naruszenie zasad
12 lutego 2016, 18:16 | ID: 1281770

Jako dziecko nigdy nie byłam na żadnym wyjeździe wakacyjnym. U nas to wyglądało tak, że jak tylko kończył się rok szkolny rodzice zawozili nas na wieś do dziadków i zabierali tydzień przed rozpoczęciem szkoły. Oczywiście te wakacje na wsi były wspaniałe- przyjeżdżała siostra i brat cioteczny, całymi dniami bawiliśmy się na dworze, jeździliśmy na rowerach, hodowaliśmy żaby, biegaliśmy po łąkach i lesie, a do tego najkochansza Babcia dogadzała nam jak mogła. Pamiętam ten smak chrupiących bułek, domowego białego sera i dżemu truskawkowego. To są moje piękne wspomnienia z dzieciństwa i dziś z łezką w oku do nich wracam, tymbardziej, że Babcia już od kilku lat nie żyje. Nie żyje też moja siostra cioteczna, z którą spędzałam ten czas (odeszła na białaczkę mając 22 lata). Byliśmy tam szczęśliwi i bardzo żałuję, że moje dzieci takiej swobody, obcowania z przyrodą, zabaw z kuzynami nigdy nie doświadczą. W każde wakacje razem z siotrami przygotowywałyśmy wielkie pożegnanie lata- festiwal. Całe pobyt na wsi ćwiczylyśmy piosenki, szykowałyśmy konkursy. Na koniec zjeżdżała się cała rodzina, był grill, nasze występy, konkursy dla wszystkich i tańce do ciemnej nocy. To było niesamowite i nigdy tego nie zapomnę. Cała rodzina do dziś to wspomina, choć te dzieciaki są już dorosłymi ludźmi.

Niestety ja wtedy, jako dziecko tego nie doceniałam. Zazdrościłam koleżankom ich podróży nad morze, w góry. Moi rodzice nigdy nas nie zabrali na żadną wycieczkę, nawet gdzieś pod miasto. Mało tego, nigdy nie spędziliśmy nawet kilku dni wakacji w 4, bo rodzice zawsze brali sobie urlop oddzielnie. Wstydziłam się tego, szczególnie kiedy w pierwszych dniach szkoły zawsze trzeba było napisać wypracowanie o swoich wakacjach. Każdy opisywał morze, góry i Mazury, a ja tylko wieś i wieś...Jak ja wtedy marzyłam o tym, żeby zobaczyć morze i jak zręcznie zmieniałam temat, żeby tylko nikt się nie zorientował,że ja nie widziałam ani morza ani gór, już nie mówiąc o jakimś innym kraju.

Kiedy wyszłam za mąż oczywiste było i dla mnie i męża, że wakacje musimy spędzać razem. Że muszę nadrobić moje braki, zobaczyć tyle miejsc i co najważniejsze pokazać je moim dzieciom. Mamy postanowienie, że co roku gdzieś wyjedziemy. W tym co prawda musieliśmy zrezygnować z podróży, ze względu na ciążę i konieczność leżenia, ale rok wcześniej byliśmy nad morzem. Synek miał 15 miesięcy, kiedy w środku nocy ruszyliśmy w podróż. O tym zawsze marzyłam. Wyjazd w środku nocy, kilka postoi po drodze aby po 11 godzinach dotrzeć na miejsce. Choć podróż z dzieckiem nie jest łatwa, to byłam pzreszczęśliwa i do dziś to wszystko wspominamy. Same wakacje były dla mnie cudowne, pierwsze takie naprawdę rodzinne. Spędziliśmy je bardzo aktywnie, na plaży leżeliśmy dwa razy, a tak to zwiedzaliśmy, oglądaliśmy, spacerowaliśmy, Chciałam zobaczyć jak najwięcej i jak najwiecej skorzystać.

W tym roku planujemy jechać po raz kolejny nad morze, tym razem z dwójką maluchów-starszy będzie miał 2 latka i 3 miesiące, a młodszy 9 miesięcy. Wiem, że nie będzie łatwo, ale już czuję dreszczyk emocji na myśl o tym wyjeździe w nocy (nie wiem czemu ale ja uwielbiam podróżować nocą:D). Nie mogę się doczekać jak mój starszy synek zobaczy morze, bo poprzedniego wyjazdu nie pamięta. Rodzinne wakacje to jest coś wspaniałego i każda rodzina powinna spędzać chociaż te kilka dni razem.

Avatar użytkownika agrafka13
agrafka13Poziom:
  • Zarejestrowany: 27.11.2015, 20:35
  • Posty: 15
28
  • Zgłoś naruszenie zasad
13 lutego 2016, 10:58 | ID: 1281899

To było tak dawno temu. Niektóre wydarzenia już zatarły się w pamięci, ale są i takie, które mimo upływu czasu nadal są jak żywe. Na wakacje jechaliśmy czerwonym maluszkiem Fiat 126P. To były czasy. Teraz sama się dziwie, że udało się tam upchać tyle rzeczy. Naszym kierunkiem była wieś, w której mieszkali rodzice mojego taty. I mimo iż oprócz moich dziadków, nikogo tam nie znałam to pomysł bardzo mi się spodobał. Wakacje bez koleżanek ze szkoły, ale z rodzicami i rodzeństwem. Nuda... nie w naszym przypadku. I mimo iż nie było komórek, nie było internetu to wakacje na wsi były udane. Pamiętam, że pomagałam w obejściu... ciągnęłam wodę ze studni, plewiłam chwasty, pomagałam kopić siano. Dla mnie jako osoby, która wychowała się w mieście każda z tych czynności była czymś zupełnie nowym. A jak już wszystko były zrobione to pożyczaliśmy rowery od sąsiadów i wspólnie wyruszaliśmy zwiedzać okolicę. Jechaliśmy po polnych i leśnych drogach, ufając mojemu tacie, że znał drogę powrotną. Zapuszczaliśmy się coraz dalej i niestety pewnego wieczoru nie wróciliśmy do dziadków na kolację, bo mój tato zabłądził i tym sposobem pół nocy spędziliśmy błąkając się po lesie i próbując odnaleźć drogę powrotną. Zabawne w tym wszystkim było to, że mój spanikowany dziadek do poszukiwań całej naszej czwórki zwerbował chyba pół wsi. Szukał nas nawet leśniczy, który bardzo dobrze znał te lasy. A my wystraszeni, głodni i zmęczeni jakimś cudem sami odnaleźliśmy drogę powrotną. Podziękowaliśmy wszystkim ochotnikom za pomoc. Osobiście bałam się i to bardzo, wędrując w ciemnościach po leśnych drogach, ale gdy tylko rano obudziłam się w swoim wakacyjnym pokoju to przygoda ta wydała mi się bardzo zabawna, bo oprócz dzików to nie było się tam czego bać. Na szczęście dzików nie spotkaliśmy, chociaż dziadek zawsze nas przed nimi oszczegał, bo zdarzało się, że w nocy podchodzili blisko zabudowań w poszukiwaniu jedzenia. Po tej trochę zabawnej, trochę strasznej historii na rowery już nie wsiedliśmy. Ciepłe wieczory spędzaliśmy inaczej. Raz tata z dziadkiem napalił grilla. Innym razem mieliśmy ogromne ognisko, na które zostaliśmy zaproszeni przez mieszkańców. Tam właśnie poznałam Asię, która była rok ode mnie starsza i też przyjechała na wakacje do babci. Z racji, że na wakacjach u babci nie była pierwszy raz to znała tam wiele osób i to ona poznała mnie z Moniką, Beatą, Pauliną i Martą. Była też grupa chłopaków, ale teraz pamiętam tylko Michała (chyba tak miał na imię). Anioł to z niego nie był, bo strasznie nam dokuczał.{#lang_emotions_djavulsk}
Pamiętam, że mieszkańcy byli bardzo aktywni i często organizowali rodzinne spotkania. Raz nawet zorganizowali festyn rodzinny. Nawet pomagałam w przygotowaniach dekoracji. Moi rodzice, brat i ja tworzyliśmy jedną drużynę. Razem przenosiliśmy worek z ziemniakami na czas, razem walczyliśmy w konkurencji przenoszenia jajka na łyżce, razem skakaliśmy w workach. Zabawa była przednia. I nawet to, że nie zajęliśmy miejsca na podium nie zniechęciło nas, bo liczył się czas spędzony z rodziną. 

Avatar użytkownika helabela
helabelaPoziom:
  • Zarejestrowany: 10.02.2016, 15:50
  • Posty: 1
29
  • Zgłoś naruszenie zasad
13 lutego 2016, 18:09 | ID: 1281991

Miałam wtedy 13, może 14 lat. To był sam początek lat 90-tych, kiedy wreszcie Polacy mogli wyjechać za granicę. Tata postanowił zabrac nas pierwszy raz "na zachód", do naszej rodziny w Niemczech. Zapakowaliśmy sie do naszej Łady Samary i wyruszyliśmy do Monachium, na południe Niemiec.

Dla mnie i mojej rok starszej siostry "zagranica" to był szok. Kolorowe ulice, sklepy pełne super ciuchów, piękne wystawy, ogródki modnych knajpek. Kupiłyśmy sobie kilka t-shirtów na przecenach.(Do dziś mam jedną z nich z napisem "California".)

Po tygodniu pobytu rodzice postanowili wyruszyć z nami do Włoch. Z Monachium było to zaledwie kilka godzin drogi, a że mieliśmy " super niezawodne, radzieckie auto" podróż nie była problemem.

No i Włochy to było to!

Dotarliśmy do Grado małego,turystycznego miasteczka nad Adratykiem. Dla dziewczynek wychowanych w PRL-u było to jak sen. Słoneczne, szerokie plaże, piękne eksluzywne hotele, uliczki, wszędzie rozbrzmiewający melodyjny język włoski i ten zapach! Zapach pizzy i owoców morza. Pamiętam, jak siedzieliśmy w restauracji i zamawialiśmy dania w ciemno, ponieważ nie znaliśmy nazw owoców morza i innych dodatków. Ale było przy tym śmiechu! Kelnerzy śmiali się razem z nami.

TO były niezwykłe kilka dni wakacji, byliśmy szczęśliwi i zauroczeni tamtymi chwilami, tamtym miejscem.

Dziś mam własną rodzinę, z mężem i dziećmi czasem podrózujemy na południe Europy. Nigdy jednak nie udało mi się ponownie poczuć tych niezwykłych emocji tamtego lata, za którymi bardzo tęsknię.

Avatar użytkownika gusia_84
gusia_84Poziom:
  • Zarejestrowany: 02.03.2014, 14:03
  • Posty: 170
30
  • Zgłoś naruszenie zasad
13 lutego 2016, 19:04 | ID: 1281993

 

Moje a raczej nasze ulubione miejsce na rodzinne wakacje to oczywiście żaglówka :)

Tak, nasza własna mała żółta skorupka :)

Jest miejsce do spania - i to wystarczy!

Lubimy czasem poczuć się jak nastolatkowie i spać pod gołym niebem ;)

W naszej łódce czujemy się jak w domu - jest skromnie i przytulnie...

Pakujemy prowiant, wsiadamy, rozwijamy żagle i wypływamy w siną dal!

Gdzie chcemy, tam płyniemy, wszędzie bez trudu dotrzemy :)

Super uczucie jest gdy ma się wiatr we włosach i krzyczy się AHOJ żeglarzom.

A gdy słońce zachodzi, szukamy miejsca w trzcinach, tam gdzie jest dziko...

nikogo nie ma, z dala od miasta, spalin, hałasu...

Sam na sam z przyrodą, można posłuchać własnych myśli i rechotu żab ;)

Gdy w brzuchu burczy, rozpalamy ognisko i tradycyjnie kiełbaski na kiju.

A na dobranoc śpiewamy sobie szanty i przygrywamy na gitarze.

Tak było co roku, gdy byliśmy tylko we dwoje…

Ale ostatnie wakacje spędzaliśmy tak samo tylko, że już we trójkę J

Jednym słowem mogę określić te wakacje za niesamowitą przygodę pełną

wyzwań, cierpliwości, dumy, strachu, radości , spełnienia…

Wyprawa z dzieckiem to dopiero sztuka! Dzięki tej szansie, my jako rodzice

wiele się nauczyliśmy: spokoju, cierpliwości i – dziecku trzeba było wszystko

wytłumaczyć, każda rzecz jaką ma profesjonalną nazwę i do czego służy;

bezpieczeństwa na łódce i ochrony dziecka przed wszelkimi zagrożeniami;

czerpania radości z każdego dnia; bliskości i miłości; zrozumienia i wzajemnej pomocy.

Były też momenty strachu przed wpadnięciem malucha do wody więc

ogromną pomocą była specjalna smycz, dzięki której miało się wszystko pod kontrolą ;)

Oboje byliśmy dumni z naszego syna, że jest taki mądry, wiedzę chłonie jak gąbka,

że jest ciekawy świata i nie boi się nowych wyzwań. Dla niego to była mega przygoda,

wszystko było nowe, zaskakujące, nieznane. Dla nas były to najwspanialsze wakacje

ponieważ byliśmy świadkami stawiania pierwszych kroków naszego syna na łódce

i poznawania przez niego jak smakuje żeglarstwo!

Ale wtedy jest klimat! Już nie mogę się doczekać, kiedy to znów nastąpi :)

Do zobaczenia na mazurskim szlaku :)

 

Avatar użytkownika mamadwojga
mamadwojgaPoziom:
  • Zarejestrowany: 03.05.2010, 06:33
  • Posty: 147
31
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 09:08 | ID: 1282053

Dawno dawno temu jeździliśmy do Bułgarii MALUCHEM bez klimatyzacji, bez GPS i bez wygód. Jechało się trzy dni, spało na dziko, kąpało w strumieniach a na koniec wypoczywało się w namiocie postawionym prawie na plaży. Kolejki do wspólnych pryszniców, toalety na kempingu, spanie na materacu, gotowanie w upale na kuchence gazowej, drobinki piasku WSZĘDZIE..... I było cudnie.

Wiedziona wspomnieniami z dzieciństwa wybrałam się ładnych parę lat temu z dziećmi także do Bułgarii, także samochodem (choć trochę większym niż maluch) i ... też było cudnie. Choć tak bardzo inaczej niż kiedyś.... 

Po drodze spaliśmy w motelu, nie staliśmy po kilkanaście godzin na granicach i wypoczywaliśmy w hoteliku a nie w namiocie, ale emocje, słońce i zabawa były te same. 

Fajnie wracać po latach w te same miejsca i patrzeć jak bardzo zmieniło się wszystko. Dobrze pokazać dzieciom inny świat, pobyć z nimi w drodze, razem, bez gapienia się w ekrany komputerów. Dobrze jest przeżywać wspólne przygody, grać w Piotrusia, budować zamki z piasku i niekoniecznie instalować się w klimatyzowanym hotelu, na leżaku przy basenie. Potem z takich wyjazdów są najlepsze wspomnienia. 



Avatar użytkownika pao
paoPoziom:
  • Zarejestrowany: 28.10.2014, 19:29
  • Posty: 79
32
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 10:09 | ID: 1282056

Najbardziej magiczne wakacje spędzałam w dzieciństwie. Rodzicie przyjaźnili się z ze znajomymi, którzy mieli dzieci w podobnym do mnie wieku. Całą zgrają wyjeżdżaliśmy w góry. Z racji tego, że byliśmy jeszcze za mali na długie wędrówki, to zawsze jeden dyżurny wujek lub ciocia szedł z nami na niedaleką wycieczkę. Nad malutkimi strumyczkami górskimi z patyków budowaliśmy „bobrze” tamy i obserwowaliśmy jak piętrzy się woda. Podglądaliśmy życie mrówek i przez lornetkę (jedną!) zgodnie przyglądaliśmy się ptakom. Wieczorami piekliśmy kiełbaski nad ogniskiem, a potem tata brał mnie na kolana i jako bajkę na dobranoc opowiadał o milionach gwiazd jakie rozbłysły nad naszymi głowami.
Ponadto na każdych wakacjach uczyłam się czegoś nowego. Począwszy (podobno) od odpieluchowania a kończąc na nie słodzeniu herbaty (a kto by tam nosił jeszcze cukier po górach, zbędny balast!). Cudownym wspomnieniem są też wspólne spacery z rodzicami. Za jedną rączkę trzymałam tatę, a za drugą mamę, a jak była kałuża, to mówili „hopsa” i unosili ręce, a ja przelatywałam nad nią niczym samolot nad oceanem. Słodycz wspólnie zbieranych jagód pamiętam do dziś. I pierwsze drobniaki (a wtedy papierowe) na swoje wydatki, i pierwszą samodzielną wyprawę do lodziarni, i… długo jeszcze można by wymieniać.
Odkąd zaczynam podróżować ze swoją rodziną, wróciły piękne wspomnienia. Zaczęłam zastanawiać się co sprawiło, że wakacje z rodzicami były takie magiczne. Doszłam do wniosku, że nie było ważne gdzie pojechaliśmy i co robiliśmy. Znaczenie miało jedynie to, że byliśmy tam razem i wszystko wspólnie robiliśmy. Ale najważniejsze było to, że rodzice byli ze mną na 100%, nie gonili, nie uciekali rano do pracy. Dlatego teraz chowam głęboko komórkę, zapominam co to e-maile i facebooki. Na wakacjach to rodzina jest całym moim światem.

Avatar użytkownika paulinkaa
paulinkaaPoziom:
  • Zarejestrowany: 30.11.2010, 14:20
  • Posty: 2
33
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 11:40 | ID: 1282069

Nasze wakacyjne wspomnienia to…


… wyścigi na walizkach z metą przy bagażniku – namiot, słomkowe kapelusze, foremki do piasku…

- "Kochani! Samochód nie jest z gumy!"

- "Oj, taaaato!"

A potem nagrody za perfekcyjne spakowanie – lody na śniadanie, obiad i kolację. Oj tak… nasze wakacyjne wspomnienia pachną owocowymi lodami… a może jednak olejkiem kokosowym, słoną wodą i dłońmi lepkimi od arbuza?

 

… okrzyki radości z tylnego siedzenia – bo w końcu jesteśmy na miejscu, a potem już tylko… wrzaski w wodzie, wrzaski na plaży, wrzaski na wycieczkach po okolicy i podczas przeglądania menu w nadmorskich restauracyjkach. Śmiechy i chichy podczas nauki tańca brzucha i niewinnych oszustwach w grach karcianych. Awantury o dmuchany fotel, a potem niedojrzałe cytryny zerwane na przeprosiny.

nadąsany tata, bo stopy znowu poparzone gorącym piaskiemuśmiechy od ucha do ucha na widok biżuterii z wodorostów i piach między zębami, piach w uszach i każdej parze butów. A! i jeszcze kolejna butelka na pamiątkę wypełniona piaskiem, muszelkami i promieniami słońca.

… chwile ciszy, gdy dzieciaki wymęczone wodnym szaleństwem ucinają popołudniową drzemkę… Głowy wypełnione szumem wiatru i falami rozbijanymi o skały; stukaniem błyskotek z pareo cioci i wrzaskiem mew...


Nasze wakacyjne wspomnienia zamknęliśmy w tysiącach zdjęć wschodów słońca (wakacje z maluchami = wszystkie wschody słońca nasze!), w kolorowych magnesach na lodówce, popękanych walizkach i... opowieściach raz po raz powtarzanych przy rodzinnym stole:) 


Niby zima, a nasze wakacyjne wspomnienia żywe, jakby urlop skończył się wczoraj! Nie pozostaje nic innego, jak skreślić kolejny dzień w kalendarzu, nałożyć porcję lodów i ruszyć w podróż… palcem po mapie. 



Ostatnio edytowany: 14.02.2016, 12:05, przez: paulinkaa
Avatar użytkownika misiapysia
misiapysiaPoziom:
  • Zarejestrowany: 10.07.2014, 07:20
  • Posty: 39
34
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 12:37 | ID: 1282105

Bardzo miło wspominam wakacje u babci na wsi - nie tylko te z czasów dzieciństwa, ale tez teraz, gdy odwiedzam ją jako dorosła kobieta. Piekna wieś, gospodarstwo na odludziu "daleko od szosy"jak się mówi ;-)

Z okresu dziecinstwa to zabawy latem na sianie, robienie domków w 'krzakach' w sadzie u babci. Podkradanie jajek z kurnika do gotowania ciast z błota :-) Do tego lowienie ryb z dziadkiem w stawku za stodołą i dojenie krów. Picie ciepłego mleka z pianką prosto z kanki. Smak drożdżówek babci i zapach wieczornego powietrza przesyconego aromatem traw, ziół i kwiatów. Te wakacje to kwiaty malwy, które kołysane wiatrem zaglądały w okno i straszyły w nocy :-)

Dlatego też chciałabym pokazywać dzieciom również życie jak najblizej natury, dyktowane tempem zycia przyrody. Wstawanie o świcie i zasypianie "z kurami" - bo taki jest nasz naturalny tryb życia, który żyjąc w mieście, w ekranie komputera - gubimy :-( A tak raz do roku, pod namiot lub na kamping (y nie było zbyt surwiwalowo) - z wygodami jak toaleta czy prysznic, ale jednak na świeżym powietrzu  a nie w klimatyzowanym hotelu.

Avatar użytkownika talamone
talamonePoziom:
  • Zarejestrowany: 24.01.2016, 13:26
  • Posty: 1
35
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 18:04 | ID: 1282145

La vita è bella ! - subiektywne migawki z Toskanii

 

  Na początku są marzenia. Później przegląda się setki przewodników i map, planuje, pakuje się i w końcu przychodzi ten dzień, kiedy otwiera drzwi i wychodzi. Na spotkanie z przygodą…Słoneczna Toskania. Aby się tam dostać, najpierw podróż samochodem: Czechy, Słowacja, słynna węgierska Route 86, Słowenia, Chorwacja, znów Słowenia gdzie zabawiliśmy kilka dni i… wreszcie Włochy. Zachwycające krajobrazy, ocean zapachów i smaków. Toskania... Nie będę szczegółowo opisywać cudów tu zgromadzonych, znajdzie je każdy w przewodnikach - lepszych, gorszych. Bardziej precyzyjnych, mniej, wszystko jedno, gdziekolwiek się tu pojedzie, trafi, na cokolwiek zagapi, będzie miło. Byle się nie śpieszyć i nie oczekiwać w potocznym tego słowa znaczeniu „atrakcji” bo ich nie znajdzie. Najlepiej się włóczyć, bez zobowiązań, cienia przymusu, bez planu, od niechcenia… Sami zwiedzaliśmy tu wszystko po raz pierwszy z przewodnikiem w ręce - tyle, że tu za każdym tu rogiem, jest dzieło sztuki, na każdym kroku jest coś wartego uwagi…Pyszne jedzenie, doskonałe wino – czy można chcieć więcej? Tylko obecności najbliższych... Jednak i to się udało!

                                                            

Migawka pierwsza - Castglion Fiorentino. To nasze pierwsze spotkanie z miasteczkami Toskanii. Wychodząc z samochodu - uderza nas w nosy feeria zapachów kwitnących rododendronów. Zapach jest tak zniewalający, że wręcz otumania, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Miasteczko jak setki innych – opasane murami, wąskie, brukowane i strome ulice, wysoka wieża starego miasta… Jednak, jako że pierwsze – na długo zapada w naszą pamięć. Naszpikowane zabytkami, zakonserwowane przez czas tkwi w swym miejscu niezmiennie przez stulecia i…żyje. Na ulicach między domami suszy się pranie, po wąskich uliczkach przetaczają się skutery i o dziwo - samochody. Z piekarni na rogu rozchodzi się zapach świeżego pieczywa, który wywołuje dziwne ssanie w naszych żołądkach… Z góry rozciąga się aż po horyzont widok z falującymi wzgórzami i miastami na wierzchołkach najwyższych z nich. Turystów jakoś nie widać – sami miejscowi.

 

Migawka druga – Montepulciano. To miasto zajmuje już miejsca niejednego przewodnika. Jest dużo większe, usytuowane na wąskiej grani stromego wzgórza, dookoła którego kilometrami ciągną się winnice. Jest tu też dużo turystów – słychać wiele języków świata. Montepulciano to miasto niemal w całości renesansowe. Co prawda powstało dużo wcześniej, jednak to w renesansie zostało przebudowane w obowiązującym stylu i w całości, w tym stanie tkwi do dziś. Jego jednolity zespół urbanistyczny sprawia wrażenie przeniesienia się w czasie. Oczywiście pomaga w tym przemysł turystyczny, który oferuje wiele, by właśnie tak było. Niezliczone ilości sklepików, lokali gastronomicznych czy warsztatów rzemieślniczych działa w swym miejscu od setek lat – nie zmieniając przy tym, o ile to oczywiście możliwe, swego wystroju. Zespół renesansowych pałaców i kościołów opasa labirynt wąskich uliczek, którymi - jeśli podąża się w górę - dochodzi się do Pizza Grande czyli rynku głównego, najwyżej położonego punktu miasta. Tu również toczy się normalne życie – jeżdżą legendarne fiaty 500 i skutery. W tym mieście można się naprawdę zatracić i spędzić w nim kilka dni, odkrywając ciągle coś nowego. My niestety nie mamy tyle czasu – próbujemy miejscowych specjałów Lardo – chleba ze słoniną, pesto, ziołami i oliwą sporządzonych według oryginalnej XVI-wiecznej receptury i podążamy dalej…

 

Migawka trzecia – Montalcino. Kolejne klasyczne toskańskie miasto na wzgórzach. Tym razem prawie w całości zachowało średniowieczny zespół urbanistyczny. Wewnątrz pełnego pierścienia murów miejskich, urocza plątanina wąskich uliczek z równie wąskim rynkiem, gdzie stoi ratusz. Obok pizzeria, gdzie pierwszy raz kosztujemy prawdziwej, włoskiej magrherity ciętej w trójkąty za pomocą zwykłych nożyczek… Na wzgórzu znajduje się rocca - średniowieczna twierdza, pod murami której miejscowe chłopaki grają, nie zważając na nic, w swoją calcio…Wewnątrz murów twierdzy ludzi jak na lekarstwo. Słychać za to donośne krakanie wron, które rozsiadły się na wieżach dookoła. Echo, potęgując ich krakanie powoduje ciarki na plecach… Średniowiecze nie chce puścić ze swych objęć. Zerkamy jeszcze na fascynujące panoramy winnic i gajów oliwnych i…wsiadając do naszego pojazdu z powrotem przenosimy się w XXI wiek.

 

Migawka czwarta – Talamone. To docelowe miejsce naszej eskapady, gdzie mieszkamy przez cały czas naszego pobytu w Toskanii. To małe, portowe miasteczko usytuowane na skalistym cyplu, na południowym krańcu gór Uccellina, ponad falującym Morzem Tyrreńskim. Czubek cypla wieńczy średniowieczna twierdza, jednak samo miasto jest dużo starsze – zostało założone przez Etrusków. Na północ od miasta ciągną się urwiste, strome klify parku narodowego Maremaa. Na południe natomiast teren się wypłaszcza i około 4 km dalej rozpoczynają się długa, kilkukilometrowa, piaszczysta plaża. Zatokę Talamone upodobali sobie zwolennicy sportów wodnych, zwłaszcza tych gdzie chodzi również o wiatr. Wieje tutaj codziennie – stąd mrowie rozmaitych surferów, wind-surferów, kite-surferów…Ten wiatr podczas upałów nie jest taki zły.

 

Migawka piąta – Monte Argentario. To duża, stroma i wysoka (631 npm) góra wynurzająca się wprost z morza naprzeciwko zatoki Talamone. Była by wyspą, gdyby nie trzy groble, które łączą ją ze stałym lądem – tworząc półwysep. Środkowa grobla z miastem Orbotello – łączy się z górą mostem, pozostałe dwie są piaszczyste i porośnięte lasem piniowym. Monte Argentario wabi mnie już od pierwszego dnia pobytu. Nie będę ukrywała, że planowaliśmy jej zdobycie rowerami jeszcze w Polsce. Któregoś dnia budzimy się bardzo wcześnie i o godz. 6:30 już jedziemy. O tej porze powietrze jest jeszcze rześkie i można rozpocząć wspinaczkę bez katowania się. Na sam wierzchołek prowadzi kręta, czasami dziurawa, asfaltowa droga. Po drodze mijamy klasztor, maszty stacji telewizyjnych Rai Way i docieramy pod sam wierzchołek, gdzie siatka i napis: ZONA MILITARE. Teren wojskowy. Podziwiamy więc niesamowite widoki na morze, wyspę Giglio i za chwile pędzimy z zawrotną prędkości, pokonując strome zakręty - w dół. Tuż po godz. 9:00 jesteśmy już z powrotem i zasiadamy do śniadania..

 

 

Migawka szósta - Cosa. Monte Argentario połączone jest ze stałym lądem trzema groblami. Przy początku południowego półwyspu znajduje się cypel z miasteczkiem Ansedonia. Tam, na wierzchołku cypla odkryciem jest dla nas zespół ruin antycznego miasta Cosa, założonego w roku 273 p.n.e. Sam kompleks ruin daje wyobrażenie o wielkości dawnego miasta - trzeba przyznać, że było dość spore. U wejścia znajdują się mury zbudowane z olbrzymich, wyciosanych chyba przez cyklopy kamieni. Miejscami pozostały mury budowli, które jeszcze dziś mają ok. 8-miu metrów wysokości! Widać pozostałości forum, term i doskonale zachowane brukowane miejskie drogi. Brukowane, tylko że jeden kamień ma często około 0,5 – 1 metra wielkości. Wrażenie sprawia też strategiczne umiejscowienie miasta – z wierzchołka cypla widać morze na dziesiątki kilometrów…

 

Migawka siódma – Saturnia. Kolejny toskański cud natury. To siarczane źródła z gorącą wodą, która spływając wodospadami w dół – utworzyła kaskady naturalnych basenów skalnych. Ulgą dla duszy i ciała jest zanurzyć się w ciepłej wodzie cascate (jak brzmi ich włoska nazwa) i moczyć godzinami, przybierając różne pozy i pozwalając spadającej wodzie na masowanie wszystkich części ciała. Rozpłynąć się w błogostanie, czekając aż pomarszczą się opuszki palców a skóra stanie się aksamitna w dotyku. To nic, że zapach siarki jest trudny do zmycia przez kilka następnych dni, a ubrania w których tam przybyliśmy, nadają się już tylko do prania…

 

Migawka ósma – Pitigliano. Czytałam gdzieś, że zakręt, na którym po raz pierwszy staje się oko w oko z Pitigliano jest strasznie niebezpieczny dla kierowców. Jest w tym mnóstwo prawdy – to co z niego widać – jest tak niesamowite, że może nierozważnych doprowadzić do tragedii. Zatrzymując samochód na zakręcie ma się ochotę krzyczeć ze zdumienia i zachwytu. To, co ukazuje się naszym oczom jest czymś niewyobrażalnym, magicznym, niemożliwym wręcz, by istniało naprawdę. Widok miasta wznoszącego się strzeliście na pionowym, tufowym zboczu, wielkiego akweduktu i przyklejonych wręcz do pionowych skał domów – sprawia wrażenie olbrzymiej dekoracji filmowej z wielkim budżetem Hollywood. A jednak to rzeczywistość. To miasto istnieje naprawdę i żyją w nim ludzie. Jest wąskie – jak grań na której wisi i ciasne – uliczki zdają się jeszcze węższe. Jego wnętrze robi wrażenie, jednak widok z zewnątrz wręcz rzuca na kolana.

 

Migawka dziewiąta - Parco Naturale Della Maremma. Jeden z nielicznych, niezagospodarowanych odcinków włoskiego wybrzeża. Zamieszkany przez mnóstwo ptaków, dzików, półdzikich koni i lisów. O istnieniu tych ostatnich przekonaliśmy się dobitnie, o czym później. Park zajmuje obszar gór Monti dell’Uccellina, ciągnących się na północ od Talamone oraz moczary obok nich. Strome, pionowe klify schodzą tu wprost do morza, na północy parku znajduje się jednak wspaniała, kilkukilometrowa piaszczysta plaża. Aby się do niej dostać, przejeżdżamy na rowerach około 15 km od miasteczka Albarese, dokąd dojeżdżamy samochodem. Trasa rowerowa prowadzi północnymi krawędziami gór, jest płaska i doskonale oznaczona. Plaża – marzenie. Żadnych szpecących bud, knajp i całego tego turystyczno-komercyjnego folkloru. Tylko morze, góry i dzika przyroda. Gdy leżymy, aby schronić się przed słońcem, pod zaimprowizowanym z płachty biwakowej zadaszeniem – zakrada się do nas lis i porywa papierową torebkę z prowiantem. Na szczęście głośno reaguję i lis uciekając, zahacza o gałązkę, gubiąc większą część łupu. Dzięki temu nie umieramy tego dnia z głodu…

 

 

Migawka dziesiąta – San Galgano. Cysterskie opactwo Abbazzia di San Galgano jest jedną z największych we Włoszech budowli gotyckich. Właściwie nie budowlą, lecz ruiną – bez dachu, z nawami porośniętymi trawą, niebem i chmurami widocznymi przez rozetę. Budowla jest przez to bardzo romantyczna – zanurzona wśród pól i lasów jawi się z daleka niczym samotny statek na morzu. Odkąd w XV wieku popadła w ruinę, trwa w tym stanie do dziś. W jej wnętrzu znajduje się teraz scena teatralna, a główną nawę wypełniają niebieskie jak niebo zamiast dachu – krzesełka. Sceneria to nietypowa, ale zarazem niezwykle klimatyczna do wystawiania sztuk teatralnych, które od czasu do czasu mają tu miejsce. Stare mury i dekoracje pamiętają jeszcze wiek XII, zachwyca doskonale zachowany stan budowli i liczne detale architektoniczne. Można wręcz rzec, że kościół jest cały – brakuje mu tylko dachu nad głową. Łatwo tu wpaść w zadumę nad przemijaniem. Jakością budownictwa też.

 

Migawka jedenasta – San Gimignano. Czyli ujmując temat jak najkrócej – średniowieczny Manhattan. Strzelające pod niebo wieże nasuwają jednoznaczne skojarzenia z budowlami Nowego Jorku. Miasto pochodzi z VIII-go wieku, jest niesamowicie monumentalne, usytuowane na prowincji i doskonale zachowane. Co prawda z 72 wież, które kiedyś się w nim mieściły do dzisiejszych czasów przetrwało zaledwie 15 – i tak robi piorunujące wrażenie. Wieże stanowiły w przeszłości ostatni punkt obrony. Każda rodzina miała swoją. Gdy mury miejskie zostały sforsowane przez nacierającą armię – ostatnią deską ratunku było dla mieszkańców wejście do wysokiej, doskonale zaopatrzonej wieży, skąd mogli bronić się jeszcze przez długi czas. Wejście do wieży znajdowało się wysoko nad ziemią. Prowadziły do niego drewniane schody, które palono za sobą – uniemożliwiając jej zdobycie przez oblegające wojska. San Gimignano jest niewątpliwie perłą wśród toskańskich miast. Poprzez swoją niepowtarzalność ściąga rzesze turystów z całego świata. Mocna rzecz. Naprawdę warta uwagi i pobłądzenia wśród wąskich, zacienionych uliczek, gdzie na każdym kroku odkryć można jakąś perełkę. Zdumiewa jednolity, średniowieczny charakter miasta jak i jego stan, który można określić jako bardzo dobry.

 Oczywiście toskańskie migawki to również codzienny śmiech, zabawy z synem czy wodne szaleństwa... Gdyby opisać tylko to, co zobaczyliśmy i doświadczyliśmy podczas jednego wyjazdu – wyszedłby niezły tom. Właściwie o tym kawałku świata można napisać jedno – jeśli wyciągniesz aparat i skierujesz gdziekolwiek obiektyw – możesz powiedzieć: JEST DOBRZE. Mnogość miejsc, które czarują swym niepowtarzalnym klimatem jest taka, iż wystarczy na lata…Tego bogactwa nie da się doświadczyć, przeżyć, spróbować w czasie jednego wyjazdu. Jedno jest dla nas pewne: znaleźliśmy swoje miejsce, gdzie chcemy wracać tak często, jak to tylko będzie możliwe…

                   Najlepsze wakacje? Zawsze z rodziną i zawsze aktywnie!


Avatar użytkownika Katarzyna 1
Katarzyna 1Poziom:
  • Zarejestrowany: 14.02.2016, 19:20
  • Posty: 1
36
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 19:50 | ID: 1282166

Trudne chwilę w drodze na Bystra Przełęcz;)

Witajcie!

Pragnę Wam opowiedzieć oniesamowitych wakacjach, podczas których wraz z partnerem postanowiliśmy przekazać dalej naszą pasję do podróży;) Poznawanie nowych zakątków to coś więcej niż rozrywka i relaks - to zdobywanie ogromnego doświadczenia, poznawanie zupełnie nowego świata i rozwój. Podczas podejścia przeplatanego że wspinaczka na Bystra Przełęcz( 2300mnpm), oboje uswiadomilismy sobie, że naszym ogromnym pragnieniem jest zarażenie naszego przyszłego potomstwa mdo poznawania świata, odkrywania nowych zakątków, rozwoju. Podróże to nie tylko zmiana miejsca, to również doświadczenie nowej mentalności,  możliwość bycia w elicie która ma możliwość zobaczenia tego czego inni nie maja. Podejście było bardzo trudne. Piękne widoki, które nie należą do codzienności wynagradzaly wszystko, ale najważniejsze było pokonanie swoich słabości- jest to jedna z podstawowych rzeczy która będziemy uczyć nasze dzieci:)Zejście z bystrej

Avatar użytkownika ulotnaniczymwiatr
  • Zarejestrowany: 27.12.2011, 11:27
  • Posty: 45
37
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 22:00 | ID: 1282198

 

Jesteśmy typową polską rodzinką 2+2. Przez 99% czasu w roku pracujemy, a gdy wreszcie nadejdzie wymarzony urlop, staramy się go maksymalnie wykorzystać :)

 

Mieszkamy nad morzem i - jak to nadmorskie stwory - najbardziej kochamy góry :) Jeszcze za panieńsko-kawalerskich czasów co roku jeździliśmy gdzieś na południe. Raz były to Gorce, raz Góry Stołowe... Z plecakiem na plecach i byle do przodu. Gdy pojawiły się dzieci trochę trzeba było zmienić strategię, jednak i wtedy możnabyło się wybrać w ukochane strony (razem z 10 miesiączną córką noszoną w chuście przeszliśmy Góry Świętokrzyskie).

Teraz, gdy jest nas czworo i dzieci są trochę starsze (4 i 6 lat), wszyscy możemy maszerować na własnych nogach. Rok temu byliśmy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, jednak po powrocie nasza (wtedy 4,5 letnia) córka stwierdziła, że chce pojechać w "prawdziwe góry". No dobra - przecież nie możemy naszemu małemu piechurowi odmawiać tej przyjemności! Uzgodniliśmy, że na "rozgrzewkę" najlepsza będzie nasza Śnieżka.

Droga samochodem znad morza w góry z dwójką maluchów to nie lada wyczyn. Zrobiliśmy więc sobie "międzylądowanie" w Łodzi. Dzieciaki były zachwycone miastem i tym, co oferuje. Trafiliśmy na uliczny pokaz capoeiry, w której nasza Karolcia zakochała się od pierwszego wejrzenia.

Z racji, że kiedyś trenowałam tę sztukę walki, mogłam dzieciom trochę poopowiadać na temat historii tego sportu oraz nawet pokazać kilka ruchów. Były zachwycone!

Za dnia obowiązkowo zwiedziliśmy muzeum SEMAFOR. Dzieciaki nie mogły uwierzyć w to, jak kiedyś robiło się bajki. Filmy poklatkowe? Kilkaset postaci misia, by zrobić serię odcinków ulubionej bajki? Dla nich to nie do pomyślenia, a dla nas była to fajna wycieczka w przeszłość.

Miś Uszatek oraz Parauszek byli bardzo zadowoleni z naszej wizyty :) Uszatek zapozował nam nawet do zdjęcia!

Nie obeszło się też bez wizyty w parku eksperymentów. Przecież najlepiej uczy się przez zabawę, a wakacje do świetna pora do poznawania świata :)

Dzieciakom tak podobały się atrakcje Łodzi, że nie chcieli wracać. Znaleźli więc jeszcze tylko kilka postaci na Piotrkowskiej:

... i na Piotrkowskiej 118 trafiliśmy na... hmm... powiedziałabym muzeum rzeczy dziwnych :) Czyli zrobienie czegoś z niczego. Na przykład świetnego fotela dla strudzonego wędrowca :)

Po męczącym spacerze zjedliśmy mega obiad na tejże ulicy pod nr 100 (polecamy wszystkim! A na piętrze lokalu jest sala zabaw dla dzieci, by się nie nudziły oczekując na posiłek!) i wróciliśmy na nocleg, by kolejnego dnia wyruszyć w dalszą drogę :)

 

Naszym miejscem docelowym były Ściegny - mała miejscowość nieopodal Karpacza. Zaraz za płotem mogliśmy podziwiać piękne konie pasące sie na łące, a nieopodal było miasteczko WesternCity.

Nie to było jednak naszą główną atrakcją. Cel naszej wyprawy widzieliśmy z okna agroturystyki:

To właśnie na Śnieżkę mieliśmy wejśc. Do tematu podeszliśmy ambitnie. Nie korzystamy z żadnych krzesełek, z żadnych wyciągów. Idziemy czarnym szlakiem od samego parkingu w Białym Jarze. No więc wyruszyliśmy - z plecakami na plecach, z kanapkami i wodą. Droga była długa, ale piękna. Widoki cudowne. Dzieciaki dały radę - dzielnie maszerując krok za krokiem.

Na szczyt dotarliśmy zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi:

Dzieciaki opowiadały potem babci przez telefon, że weszli na najwyższą górę świata! (Co by nie było - patrząc z naszego okna to właśnie Śnieżka była najwyższym szczytem w tym paśmie górskim, a ja postanowiłam nie wyprowadzać ich z błędu ;) ). Wszyscy byliśmy bardzo dumni, że udało nam się przejść cały szlak na Śnieżkę i potem wrócić na dół - bez jakichkolwiek ułatwiaczy. Dzieciaki nauczyły się dzięki temu pokonywać zmęczenie, bo widziały przed sobą cel :) Skakały po skałkach, biegały po leśnych drogach. To chyba tylko my - dorośl - w pewnym momencie odczuwamy takie zmęczenie. Baterie maluchów były cały czas naładowane :)

Po powrocie ze Śnieżki dalsze wyprawy byly dla nas czystą rekreacją. Zwiedziliśmy wszystkie wodospady w okolicy - czy to Szklarkę, Kamieńczyk czy też te mniejsze - niektóre sztucznie stworzone przez człowieka. Każdy z nich był dla naszych małych podróżników czymś niesamowitym. Dla nas było to z kolei przypomnienie dawnych, często jeszcze studenckich czasów, gdy dawną ekipą podróżowało się w nieznane.

 

Skoro były góry i wodospady, to postanowiliśmy zapewnić dzieciom i sobie też nieco inne atrakcje. Za cel obraliśmy więc sobie kopalnię uranu w niedalekich Kowarach. Temperatura diametralnie się zmieniła. Na zewnątrz było ponad 30 stopni, a w kopalni minus 8. Atrakcją było przejście w kaskach i z latarkami w ręku.Przewodnik opowiadał historię kopalnii, a dzieci z zaciekawieniem przyglądały się wszystkiemu wokół.

Frajdę miały jednak z odkrywania rzeczy dla nas całkiem normalnych, a dla nich niecodziennych:

No tak - miejskie dzieci pojechały na wieś ;)

 

Jednak wszystko, co dobre szybko się kończy. Trzeba było opuścić okolice Karpacza i udać się w dalszą podróż. Dokąd? Do Pragi! Byłam w niej lata temu na wycieczce szkolnej i postanowiłam, że jeszcze kiedyś wrócę. Pamiętałam piękną Złotą Uliczkę, Hradczany... tamten niepowtarzalny klimat. Musiałam pokazać to miasto dzieciom!

Chłonęły je całymi sobą. Podobało im się prawie wszystko - uliczki, parki, zamek. a nawet restaruacja, w której napoje są przywożone przez pociągi! Tak - to była dla nas wszystkich mega atrakcja, z którą nie spotkaliśmy się nigdzie indziej.

Czekało się na zamówienie przy stoliku, aż tu nagle pociąg wjeżdża na stół. I - uwaga! - po chwili się wycofuje, więc trzeba się spieszyć z rozładowaniem wagoników :)

Jedyne, czego dzieciom brakowało w Pradze to... wodospady! Będąc w Karpaczu praktycznie każdego dnia któryś odwiedzaliśmy i tak przywykli do tych naszych wycieczek, że w Pradze czuli z tego powodu niedosyt. No cóż - tu zwiedzanie nastawione było na coś innego.

 

Urlop dobiegał końca i trzeba było wrócić powoli do domu. Droga daleka, więc oczywiście z "międzylądowaniem". Tym razem we Wrocławiu.

Jak na Wrocław przystało, nie obeszło się bez szukania krasnoludków! A było ich mnóstwo! Na ulicy, przy banku, przy sklepie... Wszędzie pełno!

Robiliśmy nawet rodzinne zawody kto znajdzie wiecej małych przyjaciół :)

Zabawy było co mieniara!

Krasnoludki zaprowadziły nas też do zoo i do aquaparku. To było wspaniałe zwieńczenie całego urlopu. Pełen relaks i odpoczynek po górskich wspinaczkach i wysokich temperaturach w Pradze. Było wprost cudownie!

A gdy byliśmy spragnieni, zawsze mogliśmy skoczyć do Małpki - otwartej nad wyraz długo :) Nawet do "26" :)

 

Takie cuda - tylko w Polsce :)

Avatar użytkownika Michał1989
Michał1989Poziom:
  • Zarejestrowany: 13.02.2016, 18:07
  • Posty: 1
38
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 22:09 | ID: 1282199

{#smiley-sunny}WAKACJE!{#smiley-sunny}


Każdy z Was mi przyzna rację,

że najlepsze są wakacje,
można jechać na Mazury
lub nad morze albo w góry.

Można w lesie biwakować
i w namiocie przenocować,
można w cieniu odpoczywać
lub w jeziorze "żabką" pływać.

Można też całymi dniami
kopać piłkę z kolegami,
można z tatą łowić ryby
albo w lesie zbierać grzyby.


"Wspomnienia to najważniejsze co nam pozostaje zapamiętujemy te najbardziej wzruszające, płynące z głębi serca, zapisane do końca życia…"



4 lata temu wyjechaliśmy do Chorwacji razem z moją dziewczyną. Od początku planowania wyjazdu chciałem się jej oświadczyć na wakacjach. Moja ukochana o niczym nie wiedziała! {#lang_emotions_heart} Kiedy nadszedł ten dzień poszliśmy na plażę, długo zwlekałem z oświadczynami, jednak w końcu się odważyłem. Poprosiłem ją o rękę na plaży w Chorwacji :) Byliśmy bardzo szczęsliwi {#lang_emotions_heart} Tuż po powrocie z Chorwacji okazało się, że moja przyszła żona jest w ciąży!{#smiley-gravid} To był niesamowity czas. Zawsze chcieliśmy zabrać córkę do Chorwacji! 


Chciałbym na rocznice ślubu zabrać moje dwa największe skarby w to samo miejsce! Znów nie powiem nic żonie i zrobię jej niespodziankę z wyjazdem:) Będzie w niebo wzięta! 





Avatar użytkownika lilu1982
lilu1982Poziom:
  • Zarejestrowany: 16.02.2012, 09:39
  • Posty: 125
39
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 22:11 | ID: 1282200
Odp. na: #9
Marta Zet (2016-02-03 00:51:55)

"Buon giorno!" - tak przywitałam męża i dzieci pewnego lutowego popołudnia rok temu - "A może wakacje w Italii?". Każdy, kto mnie zna - wie, że Włochy to moja druga natura, drugi dom...W czasach młodości (ach, kiedy to było;) pilnie uczyłam się włoskiego, jeździłam do pracy w kraju o kształcie buta i spędziłam prawie rok na wymianie studenckiej w przepięknym Rzymie. Gdy więc w ręce wpadł mi katalog Vacansolei - poszybkim przekartkowaniu go wiedziałam, że czas odwiedzić moje ukochane Włochy, bo serce tęskni! Nasi rodzice stwierdzili, że również chętnie naładują swoje życiowe akumulatory w towarzystwie wnuków, dzieci i...słońca - i niebawem wszystko już było załatwione. Ponad 1200km podróży, podzielonej na dwa etapy (nocleg w Słowacji) i w pewną czerwcową sobotę byliśmy już na miejscu. Camping Villaggio San Francesco na Riwierze Adriatyckiej okazał się wspaniałym miejscem dla rodzin z dziećmi - kilka basenów, zjeżdżalnie, animacje, sale i place zabaw, a w odległości 100m piaszczysta plaża. Raj na Ziemi! Spędziliśmy wspaniałe, słoneczne wakacje - trzy pokolenia, dwa domki i mnóstwo radości:)A dla mnie i męża ten czas był dodatkowo okazją, by oderwać się od codziennej gonitwy i przez chwilę pobyć razem...Gdy dziadkowie zajmowali się wnukami - my mogliśmy pospacerować w świetle zachodzącego słońca po plaży, trzymając się za ręce, a podczas romantycznego wypadu do Wenecji tylko we dwójkę - przypomnieliśmy sobie, jak mocno się kochamy:)
Wakacje życia! Zresztą zobaczcie sami, koniecznie z dźwiękiem!
 



 

Avatar użytkownika Barbasia
BarbasiaPoziom:
  • Zarejestrowany: 13.06.2015, 22:42
  • Posty: 1
40
  • Zgłoś naruszenie zasad
14 lutego 2016, 22:31 | ID: 1282203

 

 

Nie było by nas tutaj, gdyby nie nasze zamiłowanie do podróżowania. Krótko mówiąc, kochamy wycieczki, zarówno te jednodniowe jak i na drugi koniec świata. Najważniejsze byśmy byli na nich razem.

 

Zaczyna się zawsze tak samo, jedno z Nas wpada na pomysł, abyśmy zaplanowali kolejny wyjazd. Zazwyczaj jest to na przełomie lutego i marca, kiedy o sezonie urlopowym można tylko pomarzyć. Systematycznie i bardzo dokładnie zaczynamy planować nasz kolejny wyjazd, aby nic nas później nie zaskoczyło.

 

Planowanie sprawia  nam niesamowitą frajdę, ponieważ, nie tylko dowiadujemy się, co ciekawego warto zwiedzić w danym rejonie, gdzie zanocować i gdzie zjeść, ale jeszcze bardziej „nakręcamy się” na myśl o kolejnej przygodzie.

 

Jednym z takich wyjazdów, była wyprawa w Góry Świętokrzyskie. Na same przygotowania poświeciliśmy dobre kilka dni, szczegółowo planując drogę, wybierając  noc legi i oznaczając wszystkie najciekawsze miejsca.

 

Zaplanowaliśmy ze pierwsze miejsce obejrzymy o wchodzie słońca, dlatego tez, kiedy nadeszła noc wyjazdu, spakowaliśmy nasz samochód i wyruszyliśmy w drogę. Kiedy dotarliśmy do Olsztyna, było jeszcze ciemno. Wdrapaliśmy się na ruiny murów zamkowych i tam przytuleni oczekiwaliśmy na wschód słońca. Po wykonaniu kilku pamiątkowych zdjęć, i obejściu zamku dookoła ruszyliśmy w dalszą drogę, po drodze odwiedzając zamki  w Ostrężniku, Bobolicach i Mirowie. Dzień zakończyliśmy na polu namiotowym, położonym nieopodal Ogrodzieńca. Byliśmy wykończeni po całodniowym zwiedzaniu, przez co zasnęliśmy w oka mgnieniu.

 

Wschód słońca na zamku w Olsztynie

http://www.eldesign.pl/gs/16.jpg

Zamek Bobolice

Zamek w Olsztynie

Zamek w Olsztynie - panorama

Zamek w Olsztynie - panorama

Owce wypasane pod zamkiem w Olsztynie

Zamek w Mirowie

Łuk skalny pod zamkiem w Mirowie

 

Kolejny dzień przywitał nas dość nieciekawą aurą jednak tak zapalonych podróżników nic nie zatrzyma, dlatego czym prędzej przywdzialiśmy kurtki i wyruszaliśmy na pieszą wycieczkę na skały i zamek w Ogrodzieńcu. Po dotarciu na miejsce pogoda się poprawiła, dzięki czemu mogliśmy wspinać się na skałki i robić zdjęcia. Wieczorem udaliśmy się na zasłużony posiłek do pobliskiej pizzerii.

 

Zamek w Ogrodzieńcu

Zamek w Ogrodzieńcu otoczony skałami.

Skały otaczające zamek w Ogrodzieńcu.

 

Z samego rana wyruszaliśmy samochodem w dalsza drogę do najbardziej wyczekiwanej atrakcji – Góry Miedzianki. Kiedy dotarliśmy na miejsce oczom naszym ukazała się niepozorna „górka”. Jednak wiedzieliśmy że to co w niej najpiękniejsze skryte jest w głęboko pod ziemią.

Po krótkich poszukiwaniach odnaleźliśmy wejście do jaskini. Była to nasza pierwsza samodzielna przygoda ze speleologią , po odbyciu kursów. Założyliśmy kaski i uprzęże, włączyliśmy czołówki i już byliśmy gotowi na eksploracje. To było najbardziej niesamowite doświadczenie w naszym życiu. Zupełna ciemność jaka panowała w jaskini, odgłos kapiącej wody i nawołujące się nietoperze sprawiły że poczuliśmy się jak na innej planecie. Jaskinia połączona jest z korytarzami dawnej kopalni miedzi które ciągną się pod ziemią przez 650 metrów, kończąc się z drugiej strony góry. Po wyjściu byliśmy cali umazani gęstym błotem  którym wypełnione jest dno jaskini i przemoczeni od kapiącej wody ale bogatsi o nowe niesamowite doświadczenie. Tego dnia do jaskini schodziliśmy jeszcze 2 razy aby zrobić zdjęcia  i jeszcze raz poczuć ten niesamowity klimat jaskini.

 

Wejście do jaskini

 

 

 

 

Na drugi dzień rano żałowaliśmy że to już koniec wyjazdu i musimy wracać.

Zwiedzanie zamków, wspinaczka skałkowa i eksploracja jaskini uczyniła Góry Świętokrzyskie naszym ulubionym miejscem wypadowym a ten wyjazd najwspanialszym w naszym życiu.

 

Wszystkim serdecznie polecamy wypad w Góry Świętokrzyskie, oczywiście dobrze zaplanowany:)